„WYSPA” - ŻANNA SŁONIOWSKA | Kieliszek rosé sancerre?
Wena twórcza najczęściej przychodzi sama. Pisarze uwielbiają ten moment, kiedy zaskakująca niewidzialna siła niemal samoistnie niesie ich przez kolejne strony tworzonego właśnie tekstu. Ale nie zawsze wena pojawia się sama, czasami trzeba jej poszukać, a nawet wyruszyć w podróż, aby dać sobie szansę na poczucie jej niezwykłej egzystencji. Tak właśnie czyni Dawid, bohater zaskakująco sensualnej powieści Wyspa, którą czytelnikom prezentuje Żanna Słoniowska.
WYRAŻONA ZA POMOCĄ CZTERECH PÓR ROKU
Dawid to pisarz wybitny i ewidentnie spełniony w oczach świata, ale sam wciąż szuka satysfakcji we własnych utworach. W ramach prezentu na czterdzieste urodziny przybywa na tytułową Wyspę, aby w specjalnym Domu Literatury oddać się pracy pisarskiej. Tam spotyka swoją znajomą Muriel, kobietę zauważalnie starszą, mocno tajemniczą. Czytelnik pozbawiony jest szans na wyraźne zdefiniowanie jej osobowości, poznaje ją bowiem oczami wyobraźni Dawida, a nie z perspektywy obiektywnego narratora, chociaż to właśnie ten ostatni relacjonuje wszystkie wydarzenia. Relacja tych dwojga, wyrażona za pomocą czterech pór roku, przez cały czas zdaje być mocno nieznośna, wciąż wisi w powietrzu, a jednak nie werbalizuje się w żaden obrazowy sposób. W oczach odbiorcy jest jakby świadomie zaakcentowana nutą niedopowiedzenia, w oczach bohatera natomiast – niemal niszcząca duszę.
TO NIE POWINNO MIEĆ MIEJSCA
Gdzieś z pomiędzy wierszy wciąż wypływa pytanie, czy opisane uczucie jest dwustronne, czy też kreuje je wyobraźnia Dawida. Czytelnik obserwuje głównego bohatera nieustannie, wraz z nim przegląda jego własne myśli i bez trudu dostrzega, jak bardzo potargana staje się jego warstwa emocjonalna. To zaskakujące uczucie nie powinno mieć przecież miejsca, zbyt bardzo wymyka się ramom utartej moralności, zdaje się być grzeszne. A jednak istnieje i jest krystalicznie wręcz szczere. Takie sytuacje są prawdopodobnie najgorsze, wymuszają na człowieku zachowania, do których ten nie chce się nawet przyznać, a czasami celowo wręcz wypiera je z własnej świadomości.
SŁOWA STAJĄ SIĘ ZMYSŁAMI
Powieść Żanny Słoniowskiej okazuje się w odczuciu mocno sensualna, autorka od początku nastawia czytelnika na uruchomienie różnych zmysłów i samodzielne definiowanie powstających na jego oczach uczuć. Przeczytać tę książkę można oczywiście szybko i bezwiednie, ale dla tak subtelnej prozy byłoby to bardzo krzywdzące. Ta fabuła wymaga nie tylko rozważnego dobierania myśli i świadomej próby interpretacji, ale też dużej dozy wrażliwości, która pozwala przeżyć ją bardziej intensywnie. Czytając Wyspę, odnosi się bowiem wrażenie, że słowa nabierają tu znaczenia zmysłów. Pozwalają widzieć, słyszeć, czuć... Pozwalają też dotykać i smakować – stają się niejako definicją swoistej relacji, jaka tworzy się między bohaterami.
Recenzja w pigułce
Proza Żanny Słoniowskiej daleka jest od utartych schematów – Wyspa to książka, której właściwie się nie czyta, ją się przeżywa i trawi długo po zakończeniu ostatniej strony. Nie mam wątpliwości, iż jest to powieść skierowana do osób wrażliwych i szukających w literaturze czegoś więcej niż tradycyjny romans.