„BYŁ SOBIE PIES II” – W. BRUCE CAMERON | Niesamowity pies Bailey powraca jako... suczka?

„BYŁ SOBIE PIES II” – W. BRUCE CAMERON | Niesamowity pies Bailey powraca jako... suczka?

Narracja pierwszoosobowa pełni w literaturze niesamowitą funkcję, wyraźnie zbliża bowiem czytelnika do głównego bohatera, pozwala trafnie zdefiniować drzemiące w nim uczucia i tym samym daje szansę na rozpoznanie usilnie targających nim emocji. Nie inaczej jest z kontynuacją bestsellerowej powieści Był sobie pies W. Bruce’a Camerona, lecz w tym przypadku odbiorca nie poznaje zdarzeń z perspektywy człowieka, tylko obserwuje ich mocno zakręcony bieg oczami wyjątkowego czworonoga. Znany z pierwszej części niesamowity pies Bailey właśnie powraca w nowym wcieleniu, aby wypełnić kolejną psią misję.

Coś jest takiego w książkach o zwierzętach, że nie sposób przebrnąć przez ich treść bez uronienia choćby najmniejszej łzy. Cameron działa w tej materii bezbłędnie, nie pozwala przejść obok przygód Bailey’a na sucho, świadomie przemierza warstwę emocjonalną odbiorcy i poprzez ukazanie wydarzeń z perspektywy śmiałego czworonoga, umożliwia mu zaskakująco rzeczową analizę codziennych zachowań. Najbardziej niesamowite zdaje się być to, że czytelnik widzi znacznie więcej, niż może zobaczyć Bailey w przydzielonym mu przez autora ciele rezolutnej suczki Molly. Osobliwa narratorka nieustannie obserwuje ludzkie zachowania, dostrzega w nich bardzo dużo zależności i stara się zdefiniować je swoim psim umysłem, ale nie zawsze jest w stanie wysnuć właściwe wnioski. Odbiorca często nie potrzebuje żadnej interpretacji. Nie potrzebuje, bo doskonale wie, że to, co w odczuciu psiego bohatera jest tylko dziwnym, osobliwym lub niecodziennym zachowaniem, tak naprawdę jest dramatem, który rozgrywa się na oczach nieświadomego stworzenia.
Nadzwyczaj kruche relacje matki z nastoletnią córką, narastające problemy z akceptacją siebie i związana z tym bulimia, skrajny narcyzm, a także ogólny brak zrozumienia dla wartości międzyludzkich – to najważniejsze obszary, jakie zostają poruszone przez Camerona. Autor niby stwarza ciepłą, przyjemną i tym samym potulną familijną atmosferę, ale nie sposób nie zauważyć, że Był sobie pies II to przede wszystkim lektura moralizująca, refleksyjna i uświadamiająca, a niekiedy także ostrzegawcza. Co ważne, nie jest to, jak można się wstępnie spodziewać, tytuł jedynie dla dzieci. Książka W. Bruce’a Camerona w równym stopniu trafi do młodszego, jak i do bardziej wytrawnego czytelnika. I nie chodzi tu o świeżość samej historii, zauważanie nośny styl, czy zaangażowanego do głównej roli psa. Sukcesem tej powieści jest przede wszystkim uniwersalność zawartego w niej przekazu, tak optymalnie zgranego z treścią fabuły. 

Czy niespokojne życie Molly okaże się dla Bailey’a wystarczające, a może znany psi bohater będzie musiał przybrać więcej wcieleń, aby w całości wypełnić swoje przeznaczenie? Nie mam wątpliwości, że akurat o tym warto się szybko przekonać.


SPOTKANIE AUTORSKIE Z WOJCIECHEM CHMIELARZEM | RELACJA

SPOTKANIE AUTORSKIE Z WOJCIECHEM CHMIELARZEM | RELACJA

Polski pisarz, laureat Nagrody Wielkiego Kalibru, autor cyklu kryminalnego z komisarzem Jakubem Mortką oraz świetnie przyjętego Żmijowiska, właśnie spotkał się z czytelnikami w Warszawie, aby promować swoją najnowszą powieść Rana. O czym opowiadał Wojciech Chmielarz podczas warszawskiego spotkania autorskiego?

LEGENDA O BAZYLISZKU… 
Akcja Rany umiejscowiona została w szkole i jak się okazuje, nie jest to dziełem przypadku. Wojciech Chmielarz wychodzi bowiem z założenia, że pisarz powinien pisać na takie tematy, na których zna się nieco bardziej niż przeciętny czytelnik, a w związku z tym, że żona autora jest nauczycielką, szkoła jest dobrze znanym mu środowiskiem. Przykładowo, nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że ponad połowa nauczycieli ma obecnie ponad 50 lat, a to oznacza, że już niedługo zabraknie osób, które będą nauczać w sektorze publicznym. Na ten moment coś takiego jak nauczyciel przed trzydziestką można porównać niemal do legendy o Bazyliszku – takie zjawisko po prostu przestaje istnieć. Autor przyznał, że sytuację w polskiej szkole można nazwać niemal stanem przedzawałowym i to właśnie dlatego oficjalnie wspiera strajki nauczycieli. Zapytany jednak o to, czy sam mógłby zostać nauczycielem, z wyraźnym uśmiechem stwierdził, iż w tym zawodzie z pewnością zabrakłoby mu cierpliwości. 

SZNAUCERKA ŹRÓDŁEM MROKU?
Prowadzący spotkanie i jak zwykle niezawodny Zygmunt Miłoszewski postawił na wyjątkowo luźną atmosferę, a co za tym idzie, autor Rany niejednokrotnie musiał przebijać się przez głośny śmiech widowni, aby odpowiedzieć na kolejne pytania. Jak to bowiem możliwe, że tak zwyczajny człowiek, posiadający słodkiego sznaucerka miniaturkę, żonę i dzieci, do tego wrzucający na Instagrama biegowe zdjęcia i marzący o tym, aby mieć zwykłą Toyotę, potrafi budować w powieściach aż taki mrok? Wojciech Chmielarz szybko sprostował, że sznaucerka tylko z pozoru jest taka miła i potrafi szczekać na każdego gościa, ale oczywiście to nie warcząca suczka jest źródłem literackiego mroku, a swego rodzaju prywatne egzorcyzmy, takie wewnętrzne obawy przed tym, co dzieje się na świecie. W przypadku Rany takim demonem była przemoc wobec dzieci, która ma naprawdę różne oblicza. 

JAK PRZEBIEGA EKRANIZACJA ŻMIJOWISKA?
Pytania o ekranizację Żmijowiska nie mogło zabraknąć. Autor potwierdził, że skończyły się już zdjęcia, serial jest właśnie montowany i tym samym jest duża szansa, że widzowie zobaczą go już jesienią na antenie telewizji Canal+. Wojciech Chmielarz miał okazję odwiedzić latem plan zdjęciowy, jest też współautorem scenariusza wraz z Daną Łukasińską i chociaż spotkał się z opinią, iż to Dana napisała lepsze odcinki od niego, to wszystko wskazuje na to, że będzie to kawał naprawdę dobrego i tym samym ciekawego serialu kryminalnego. Prawa autorskie do najnowszej powieści również zostały już sprzedane, ale zgodnie ze słowami autora, ścieżka od sprzedaży praw do realnej ekranizacji jest naprawdę długa i po drodze jeszcze milion rzeczy może się wywrócić. 

PRODUCT PLACEMENT W RANIE?
Jak się okazuje, w jednej ze scen Rany, główna bohaterka wyjmuje z szafki saszetkę herbaty Saga. Zygmunt Miłoszewski nie omieszkał zapytać autora, czy był to chwyt marketingowy zastosowany we współpracy ze znaną marką, czy też ta konkretna herbata pojawiła się w książce przez przypadek. Wojciech Chmielarz stanowczo powiedział, że nie była to monetyzacja pozycji, chociaż jednocześnie przyznał, że zdarzyło mu się już pytanie o tzw. product placement. Kiedyś zadzwoniła do niego bowiem pani reprezentująca producenta luksusowych samochodów. Autor, widząc już oczami wyobraźni, jak otrzymuje nowe auto, poczuł się naprawdę zawiedziony, gdy okazało się, że pani chciała tylko, aby umieścił samochód w swoich powieściach - niestety bez żadnego samochodu w gratisie. 

NABRZMIAŁY…, CZYLI JAK ŁADNIE NAPISAĆ SCENĘ EROTYCZNĄ?
Zapowiadając ten moment niemal od początku, Zygmunt Miłoszewski przytoczył uczestnikom fragment Rany, w którym dochodzi do zbliżenia dwójki bohaterów. Nie od dziś wiadomo, że sceny erotyczne to dla polskich pisarzy nie lada zagwozdka, gdyż wymuszona zostaje na nich swego rodzaju pruderia językowa, wymagająca albo fizjologicznej dokładności, albo wulgarnego języka, z którego naprawdę trudno wybrnąć w przyzwoity sposób. Wojciech Chmielarz przyznał, że polski język w sferze seksualnej jest po prostu koszmarny, brakuje w nim pewnej neutralności, która oddaliłaby myśl o sprawozdaniu z sekcji zwłok czy scenie z typowego filmu porno. Polskim autorom nie pozostaje zatem nic innego, jak budować łamańce językowe i kombinować, aby sceny erotyczne były jak najbardziej przystępne w odbiorze. W Ranie jest to temat o tyle ważny, że seks pokazany jest w niej jako prawdziwe narzędzie władzy i tym samym nie może być opisany wymijająco .

Zastanawiasz się, gdzie kupić najnowszą powieść Wojciecha Chmielarza?
Poniżej podpowiadam, gdzie możesz dokonać najkorzystniejszego zakupu.


"INKUB" - ARTUR URBANOWICZ | Czy autor miał pomysł na widowisko kompletne?

"INKUB" - ARTUR URBANOWICZ | Czy autor miał pomysł na widowisko kompletne?

Gdy kilka lat temu odkrywałam przerażające w swej treści opracowanie Młot na czarownice i jednocześnie żywcem chłonęłam inne tytuły poświęcone czarnej epoce średniowiecza, nawet przez myśl mi nie przeszło, że wrócę do tego tematu dzięki powieści duszą i scenerią ulokowanej na polskiej Suwalszczyźnie. A jednak, za sprawą niezwykle obszernego, doszczętnie przemyślanego i przede wszystkim fabularnie zdumiewającego Inkuba znalazłam się w scenariuszu nie tylko świeżym i zaskakującym, co wręcz miażdżącym ludzką wyobraźnię. Artur Urbanowicz ponownie pokazał bowiem, że jego twórczość nie ogranicza się do przykładnego zapisu niesionych fantazją zdarzeń, a raczej – poprzez intrygującą, logiczną i dogłębnie uzasadnioną sekwencję opisywanych zjawisk – staje się przeżyciem samym w sobie. Warto dodać, że przeżyciem szalonym, fascynującym i bez dwóch zdań niezapomnianym. 

Artur Urbanowicz już swoim debiutem (Gałęziste) udowodnił, że potrafi dobrać epitety na tyle barwnie, dosadnie i przekonująco, aby stworzyć atmosferę idealnie komponującą się z zaproponowaną historią fabularną. Dokładnie tak samo jest z Inkubem, którego klimat okazuje się nie tylko mroczny i upiorny, co przede wszystkim gęsty, smolisty, złowieszczy i w każdym fragmencie niepokojący. Przekraczając próg tej powieści, czytelnik decyduje się zatem na dobrowolny udział w przedstawieniu, którego diaboliczny nastrój – tak dobrze spisany wyobraźnią autora – rozprzestrzenia się równomiernie po wszystkich zmysłach. To charakterystyczne napięcie nie rozchodzi się jednak non stop z tą samą intensywnością, jego zalążek zdaje się być wręcz niewinny, dopiero w kolejnych aktach autor pozwala mu wymykać się z pierwotnie osadzonych ram, momentami delikatnie, jedynie sygnalizując nadchodzące wydarzenia, wyrywkowo dając mu jednak coraz większą swobodę. Właśnie ten zróżnicowany przydział emocji sprawia, że Inkub wciąż trzyma odbiorcę w ryzach niepewności, w jednej chwili intryguje, aby po chwili rozbawić, przerazić lub po prostu dostarczyć kolejnych pytań. Warto też dodać, że autor uzbraja powieść w zauważalnie świeży, niewymuszony i fabularnie dobrze wbudowany humor sytuacyjny, który dodatkowo pozwala odbiorcy regularnie uśmiechać się pod nosem.
Klimat powieści z pewnością nie byłby tak bardzo wyczuwalny, gdyby nie świadomie dobrana sceneria. Jodoziary niemal w całości pochłonięte są bowiem mglistą aurą tajemnicy. Niedziałające telefony, swoiste odgłosy, zagubione krzyże i krucyfiksy, a także zielone światło, rozchodzące się niczym groźna poświata między przesiąkniętymi nocną ciemnością konarami leśnych drzew. Do tego lokalna historia, wedle której kilkadziesiąt lat wcześniej w jednym z domów mieszkała kobieta uznawana za czarownicę. W tej jakże enigmatycznej wiosce nawet mieszkańcy zdają się być zniechęceni życiem, ponurzy, schorowani, totalnie wręcz czymś przygnębieni. Czym właściwie jest to osobliwe coś, co nieustannie wgryza się w ich witalność i wysysa ją niemal do cna? To niektóre z elementów zagadki, jaką autor stawia przed czytelnikiem. Zagadki, która swymi szponami chwyta nie tylko bieżących wydarzeń, ale również tożsamych dziwnych zjawisk, jakie miały miejsce w Jodoziarach w latach 70-tych. 

Dwutorowo prowadzona akcja pozwala spojrzeć na intrygę nieco szerzej, odbiorca ma bowiem możliwość starcia niektórych epizodów z przeszłości z obecnymi zdarzeniami, krystalizując sobie w głowie mniej lub bardziej rzeczowe podejrzenia. Takiej szansy pozbawiony zostaje natomiast Vytautas Česnauskis, policjant na wpół litewskiego pochodzenia, który mimo umiejętności aktywnie wspieranych przez mocny instynkt śledczy oraz czułe zmysły, musi dodatkowo otworzyć umysł na zjawiska, które zdają się przeczyć kultywowanej przez lata logice. To właśnie ten bohater, poprzez własny upór i trafną analizę zdarzeń, uświadamia odbiorcy, że w tej układance nic nie jest dziełem przypadku. Każdy, nawet pozornie nieistotny epizod, ma znaczenie dla całego procesu śledczego. Kreacja tego bohatera okazuje się nadzwyczaj autentyczna, autor uzbraja Vytautasa zarówno w cechy potwierdzające obrany przez niego zawód, jak chociażby odwaga, pewność siebie czy determinacja, ale nie zapomina o budowaniu jego słabszych stron, pokazując nieporadność policjanta w stosunku do upatrzonej kobiety lub zupełną niemoc w obliczu nieznanych mu zjawisk. 
Analizując Inkuba, nie sposób nie wspomnieć o sposobie, w jaki Artur Urbanowicz przedstawia poszczególne elementy intrygi. Autor nie wzbrania się bowiem przed ujawnianiem osoby podejrzanej, czytelnik od początku ma zatem świadomość, w którą stronę powinny podążać jego zmysły, nieustannie poznaje też kolejne fragmenty układanki i chociaż część pytań pozostaje finalnie bez odpowiedzi, koniec pozwala mu zobrazować pełny i przede wszystkim logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Mogłabym napisać, że samo zakończenie zaskakuje lub przynosi pełną satysfakcję, ale w przypadku tej powieści byłoby to zdecydowanie za mało. Finał Inkuba to prawdziwa, niemal namacalna ekspansja szoku i niedowierzania, jego treść spada bowiem na odbiorcę niczym grom z jasnego nieba i tym samym buntuje się przed wejściem do jego świadomości. To tego rodzaju zakończenie, przy którym czytelnik mimowolnie wstrzymuje oddech, aby po chwili wykrzyczeć stanowcze „nie”.


Recenzja w pigułce

Inkub szokuje różnorodnością nastrojów. To lektura inna niż wszystkie, niecodzienna, z jednej strony duszna, brudna i niepokojąca, z drugiej natomiast zaskakująco lekka, przyjemna i humorystyczna. Artur Urbanowicz ponownie pokazał, że poprzez pierwszorzędną i świetnie zazębiającą się intrygę fabularną, odpowiednio wbudowaną w klimat narastającej grozy, a także poprzez przekonujące kreacje oraz regularnie przebijający się przez mglistą aurę humor sytuacyjny, można zbudować widowisko właściwie kompletne. Inkub to w moim odczuciu powieść najwyższej próby.

PATRONAT MEDIALNY

Copyright © 2016 Mozaika Literacka , Blogger