„DOBRZE, ŻE JESTEŚ” –  GABRIELA GARGAŚ | Ta historia nie pozwala czekać na jutro!

„DOBRZE, ŻE JESTEŚ” – GABRIELA GARGAŚ | Ta historia nie pozwala czekać na jutro!

Nie każdy czuje prawdziwą magię świąt. Wokół nas każdego dnia spacerują ludzie, dla których święta mogłyby właściwie nie istnieć. Brak bliskiej rodziny, bolesne wspomnienia i rozrywające serce poczucie samotności – to właśnie te czynniki sprawiają, że zamiast pełnych ciepła rodzinnych spotkań, wiele osób przeżywa te dni w odosobnieniu, często zanurzając się w pracy i skupiając się na pozornie ważnych projektach. Właśnie takim bohaterem jest Borys, którego czytelnikom przedstawia Gabriela Gargaś w swojej niezwykłej świątecznej propozycji Dobrze, że jesteś.

W życiu Borysa zmienia się dużo, gdy poznaje rudowłosą Zoję – kobietę inną niż wszystkie, otuloną światłem i pięknym uśmiechem, spontaniczną i mieniącą się wszystkimi kolorami. To spotkanie to dla Borysa strzał wyjątkowych doznań – zaskakująco pięknych uczuć, ale też szalonych kłótni, które wyraźnie nie sprzyjają wspólnej wizji… Ta historia to wachlarz najtrudniejszych emocji! Gabrysia Gargaś dosłownie szarga uczuciami bohaterów, dając im tylko fragment czasu na piękne wspólne uniesienia. Później zmienia się przecież wszystko.

I to samo autorka robi z czytelnikiem! Każe mu przeżywać emocje bohaterów, analizować słuszność ich niecodziennych decyzji i wizualizować sobie własne życie na ich bolesnych doświadczeniach. Każe myśleć nad jutrem, którego może zabraknąć… I wreszcie każe dostrzec ludzi, którzy są obok i zwyczajnie chcą pomóc. Przyjaźń zdaje się wręcz być najważniejszym motywem tej nostalgicznej opowieści. I bardzo dobrze, bo niekiedy to właśnie przyjacielska dusza, okazuje się najbardziej potrzebnym wsparciem.

Ta historia nie pozwala czekać na jutro! Nie daje odłożyć uczuć na lepszy moment. Każe być tu i teraz. I każe płakać, a przynajmniej się mocno wzruszyć. Skrajnie poruszająca i momentami tak niewymownie smutna, a przy tym tak bardzo ciepła, otulająca, mądra i przede wszystkim niezwykle pouczająca – takie odczucia pozostawia we mnie powieść Dobrze, że jesteś Gabrysi Gargaś. I właśnie takie powieści potrzebne są nam na święta!
_____
Recenzja we współpracy z wydawnictwem Czwarta Strona.

„MROCZNE JEZIORO” –  NATASHA PRESTON | Jezioro nie zapomina…

„MROCZNE JEZIORO” – NATASHA PRESTON | Jezioro nie zapomina…

Na początku wszystko wydaje się takie łagodne, beztroskie, wręcz dziecięco niewinne. Jedynie kruche fragmenty wspomnień każą zachować czujność i podpowiadają, że ten delikatny wakacyjny wstęp, to jedynie świetnie przemyślane wprowadzenie do zaskakująco mrocznej historii. Historii wypełnionej niewymownym skwarem, otulonej ciemnym złowróżbnym lasem i wreszcie namaszczonej tajemnicą, która miała na zawsze pozostać nietknięta… A jednak Mroczne jezioro nie zapomina takich chwil…

Natasha Preston idealnie wprowadza czytelnika w klimat. Zaprasza go na wakacyjny obóz, gdzie poza nauką pływania w jeziorze i budowaniem leśnych szałasów, pałaszuje się hot-dogi, zapiekany makaron z serem oraz najlepsze – krakersy z piankami marshmallow. Ta sielankowa atmosfera trwa jednak tylko do czasu. Już pierwsze grupowe zadanie w lesie okazuje się przepowiednią tego, co czyha na główne bohaterki. Dwie młode kursantki, które po latach wracają na obóz w roli szkolących się opiekunek, szybko nabierają świadomości, że ktoś celowo próbuje przywrócić ich traumatyczne wspomnienia. Właśnie wtedy napięcie zaczyna rosnąć i jego poziom wzmacnia się nieprzerwanie aż do końca. Autorka świetnie manipuluje odbiorcą, co i rusz podrzuca mu szereg mylnych tropów, każąc mu czujnie obserwować dosłownie każdego. Bo każdy może okazać się tym, który w ten jakże obłąkańczy sposób, próbuje dosięgnąć ramion sprawiedliwości.

I jeszcze ta zatrważająco duszna atmosfera! Złowrogi las otula tu nie tylko spowite mrocznym tytułem jezioro, ale też wymownie odgradza pozornie bezpieczne obozowisko od pobliskiej miejscowości, skazując je tym samym na przerażające wydarzenia, które namacalnie wgryzają się w jego beztroski rytm. Tworząc tę wymowną aurę odosobnienia, autorka idealnie buduje napięcie i sprawia, że ta niepokojąco groźna nuta klaustrofobii, bardzo realistycznie dogania także samego czytelnika. I chociaż thriller ten skierowany jest do młodszego odbiorcy, to nie ma żadnych przeciwskazań, aby dobrali się do niego także dorośli miłośnicy gatunku. Tym bardziej, że pod powłoką paraliżującej duchoty, skrywa się naprawdę trudna i mocno rozpaczliwa historia. Historia, której finał każe zbierać przysłowiową szczękę z podłogi.

Tego tytułu po prostu nie da się zapomnieć! Niepokojąco duszna atmosfera staje się podłożem dla iście przerażających zdarzeń – przed czytelnikiem otwiera się zaskakująco mroczna historia, wypełniona niewymownym skwarem i namaszczona dawną tajemnicą, która miała na zawsze pozostać nietknięta. Początkowa beztroska okazuje się tu jedynie wstępem do przerażającej i w gruncie rzeczy smutnej historii. Historii, którą Natasha Preston kończy w sposób porażający. Finał Mrocznego jeziora to niemal definicja fabularnego obłędu – ten thriller warto poznać, niezależnie od wieku.
_____
Recenzja we współpracy z wydawnictwem Feeria.

„W 80 FILIŻANEK DOOKOŁA ŚWIATA” –  JAROSŁAW MOLENDA | Kawiarnie, kawiarenki…

„W 80 FILIŻANEK DOOKOŁA ŚWIATA” – JAROSŁAW MOLENDA | Kawiarnie, kawiarenki…

Kawiarnie, kawiarenki... Jakże cudownie oderwać się czasami od domowej codzienności i skosztować kawy tam, gdzie nabiera ona magicznej mocy. Właśnie za to najbardziej lubię kawiarnie! Za ich wyjątkową atmosferę, aromatyczne zapachy, niezwykłe walory smakowe i tę osobliwą chwilę tylko dla siebie, nawet jeżeli wszystkie stoliki wokół zdają się właśnie tętnić życiem. O tej magicznej kawiarnianej aurze, w niezwykle pasjonujący sposób, opowiada Jarosław Molenda w pięknie zobrazowanej propozycji W 80 filiżanek dookoła świata.

To było naprawdę rozkoszne przeżycie! Znany pisarz, publicysta i globtroter oprowadza nas po kilkunastu wyjątkowych kawiarniach, po miejscach niemal mitycznych, które sam nazywa „strażniczkami ideału życia artystycznego, jego żywotności oraz słabostek”. Ta publikacja to przede wszystkim wachlarz pięknie skrojonych ciekawostek, zarówno historycznych, jak i społecznych, często też zupełnie niespodziewanych, które niejako tworzą aurę kultowych już przecież miejsc. Rozmaite propozycje smakowe, lokalne zwyczaje, dawne rytuały i znane nazwiska odwiedzające dany lokal – to właśnie te elementy stoją często za sukcesem opisywanych kawiarni. Podróż Molendy wciąga bezgranicznie, a umieszczone w jej przedziałach śliczne fotografie, grafiki oraz ilustracje, jedynie wzbogacają jej cudowny smak.

Magia kawowych doznań! Pochłonęły mnie nie tylko piękne fotografie, niezwykłe ilustracje i pasjonująca treść, która w nadzwyczajny sposób otula to wyjątkowe wydanie, ale przede wszystkim pochłonęły mnie miejsca, do których przeniosłam się w poszukiwaniu kawowej rozkoszy. Jarosław Molenda zaprasza na niebywałą wycieczkę po piętnastu najsłynniejszych kawiarniach świata, po miejscach niemal mitycznych, a z pewnością niebanalnych, może wręcz artystycznych. W 80 filiżanek dookoła świata to niezbędnik dla każdego smakosza kawy. To także idealny pomysł na prezent.
_____
Recenzja we współpracy z wydawnictwem Lira.

„SUŁTANKI” –  IWONA KIENZLER | Co tak naprawdę działo się w haremie?

„SUŁTANKI” – IWONA KIENZLER | Co tak naprawdę działo się w haremie?

Bliskowschodni harem niejednokrotnie sprowadza myśli do przybytku rozkoszy, a jednak to niemal mityczne słowo, w rzeczywistości może pochwalić się znacznie szerszą definicją. To właśnie zamieszkała przez kobiety część tradycyjnego muzułmańskiego domu oraz pożerające ją dawne intrygi, okazują się najważniejszym motywem Sułtanek, niezwykle ciekawej i przede wszystkim pięknie wydanej propozycji Iwony Kienzler.

Autorka od początku wyraźnie skupia się na szczegółach, pozostawia czytelnikowi nie tylko bogatą definicję sułtanatu, ale przedstawia też kolejne sułtanki, dzięki czemu ten może sobie dokładnie zarysować rolę kobiet oraz całego haremu w czasach Imperium Osmańskiego. W ówczesnym świecie przyjaźń między osmańskimi księżniczkami właściwie nie istniała, wszelkie znajomości były bardzo interesowne, często krótkie, niejednokrotnie były tylko elementem rozmaitych intryg i kłamstw. To właśnie dzięki tym szalonym zależnościom, czytałam Sułtanki z tak żywym zainteresowaniem! Ogromnym atutem okazało się też samo wydanie. Bogate ilustracje mocno wzmacniają przekaz, a przy tym pozwalają odbiorcy wiarygodnie wizualizować opisywaną przez autorkę treść.

Historie kolejnych osmańskich sułtanek intrygują i zaskakują zarazem, choć rozdziały poświęcone każdej z nich zdają się być naprawdę krótkie, w niektórych przypadkach ocierające wręcz o fabularny niedosyt. Nie przez przypadek o tym wspominam, w mojej opinii bowiem, Sułtanki zyskałyby na jakości, gdyby ta mocno zahaczająca o fakty historyczne i przez to zauważalnie podręcznikowa forma, została po prostu sfabularyzowana. Fakty przedstawione w formie powieści historycznej, nadałaby tej publikacji zupełnie innego charakteru, nadal merytorycznego, interesującego i fascynującego – do tych określeń nie mam wątpliwości, ale przy tym także pełnego żywych emocji. 

Jestem oczarowana pięknymi ilustracjami, jakie znalazłam w Sułtankach! To właśnie dzięki nim, mogłam szczegółowo zwizualizować sobie historię osmańskich kobiet – tak bogatą w treści historyczne, uświadamiającą, pełną zaskakujących intryg i fascynującą zarazem. Gdyby treść ta przedstawiona była w nieco dłuższej i przede wszystkim sfabularyzowanej formie, byłabym z pewnością jeszcze bardziej zachwycona! Książkę polecam głównie tym, którzy dopiero zaczynają interesować się kulturą Bliskiego Wschodu. W mojej opinii, to idealny wstęp do definicji sułtanatu, haremu oraz historii Imperium Osmańskiego.
______
Recenzja we współpracy z wydawnictwem Lira.

„DWIE LEWE RĘCE” – OLGA RUDNICKA | Zabawa w detektywa może być naprawdę wyborna!

„DWIE LEWE RĘCE” – OLGA RUDNICKA | Zabawa w detektywa może być naprawdę wyborna!

Ten kto poznał już smak komedii kryminalnej, ten z pewnością dostrzegł, że w tym szalonym połączeniu nie chodzi o fabularną rzetelność czy też wielkie emocje, a bardziej o samą intrygę oraz specyficzny humor, który swym czarnym charakterem nadaje książce osobliwości. Olga Rudnicka zdaje się być już mistrzynią w łączeniu kryminału z iście komediowym scenariuszem i przewrotny tytuł Dwie lewe ręce jest tego zjawiska najlepszym przykładem. Jakie to było przyjemne spotkanie!

Zaangażowana do głównej roli Matylda Dominiczak zdaje się przyciągać wszystkie możliwe nieszczęścia. Nawet najbardziej dopracowany plan bohaterki staje się prawdziwą klapą w obliczu późniejszych zdarzeń z jej udziałem. Można wręcz powiedzieć, że tam, gdzie pojawia się była bibliotekarka, a obecnie prywatna detektyw, tam niemal stuprocentowo wydarzy się coś niespodziewanego i wyjątkowo zabawnego. I właśnie to jest największym atutem Matyldy! Ta kobieta często wpada w sidła własnych pomysłów, ale jednocześnie wychodzi z nich w iście komediowym stylu – w takich chwilach nawet zwichnięta w snopie siana kostka nie przeszkodzi jej w uratowaniu misji. A jeszcze większą pociechą okazuje się mąż głównej bohaterki, który nawet przy zrywaniu zwykłej tapety, potrafi doprowadzić do zburzenia całej ściany.

Brawo dla kreacji bohaterów, ale też dla samej fabuły! Autorka tak sprytnie poprowadziła bieg wydarzeń, że czytelnik długo zastanawia się, co tak naprawdę jest źródłem intrygi kryminalnej. Od początku wiadomo, że sprawa ma drugie dno i to właśnie jego odkrywanie przynosi najwięcej satysfakcji. Warto też wspomnieć, że mimo iż jest to już piąty tom serii z udziałem Matyldy Dominiczak, to nic nie staje na przeszkodzie, aby właśnie od niego zacząć swoją przygodę z tym cyklem. Ja bawiłam się przednio, chociaż było to moje pierwsze spotkanie z tą nietypową bohaterką. 

Ale się dobrze bawiłam! Tyle uśmiechu i nieprzewidywalnych scen już dawno nie widziałam na łamach jednej historii! Jak to dobrze, że Olga Rudnicka niezawodnie łączy komedię sceniczną z gatunkowym kryminałem – ta szalona fuzja to przecież idealny pomysł dla kogoś, kto z jednej strony uwielbia intrygi kryminalne, a z drugiej nie do końca dobrze czuje się w poważnym tonie rasowego kryminału. Tu komfort czytania jest zapewniony, a zabawa w detektywa okazuje się naprawdę wyborna! Polecam Dwie lewe ręce, nawet jeżeli nie znacie poprzednich części cyklu!
_____
Recenzja we współpracy z wydawnictwem Prószyński i S-ka.

„ZŁOTY PŁATEK ŚNIEGU” – KRYSTYNA MIREK | Czy szczęściu zawsze trzeba dopomóc?

„ZŁOTY PŁATEK ŚNIEGU” – KRYSTYNA MIREK | Czy szczęściu zawsze trzeba dopomóc?

Magia tysiąca światełek, otulające rodzinne ciepło, dużo cudownej miłości i niezastąpiona zimowa aura – to właśnie takie wyobrażenie kreują najczęściej powieści świąteczne. Nie inaczej jest w przypadku książki Złoty płatek śniegu Krystyny Mirek, choć w kartach tej uroczej historii, autorce udaje się przemycić znacznie więcej pięknych wartości. To wręcz niesamowite, jak wiele emocji i ludzkich wzruszeń dostarczyła autorka swoim osobliwym bohaterom.

Historia dyrektora szkoły – czarującego mężczyzny o dobrej duszy i filantropijnym sercu – pokazuje, jak ślepo człowiek potrafi dążyć za uczuciem, którego nie rozumie lub nie potrafi zdefiniować. Tak samo sytuacja nieszczęśliwie zakochanej samotnej matki, której postawa z jednej strony okazuje się aktem niezwykłej odwagi i kobiecej samodzielności, z drugiej natomiast stanowi wyraz głuchej nadziei. Opowieść tych dwojga przeplata się z historią niespełna osiemnastoletniej Julii, której tak trudno jest sprostać własnej bezradności. Bezradności wobec rodziców, dla których jedynym wskaźnikiem życia, zdaje się być ich portfel oraz nieskazitelny wizerunek w oczach innych.

To właśnie sytuacja młodej dziewczyny pokazuje, jak bardzo ważne w życiu są relacje rodziców z dziećmi, otwarte rozmowy o uczuciach oraz stałe zapewnienie wsparcia, które w młodym ciele rozpyla tak bardzo potrzebne poczucie bezpieczeństwa. Brak tych podstawowych więzi może narazić młode życie na poważne konsekwencje i historia bezbronnej Julki jest tego najlepszym przykładem. Chociaż postawy niektórych postaci są tu dostrzegalnie przerysowane i kreacja państwa Jarmużów wiedzie w tym zjawisku prym, to nie ma wątpliwości, że rodzice Julii idealnie sprawdzają się w przypisanej im roli.

Jakże przyjemnie rozgrzała mnie ta opowieść! Trzy wyjątkowo poruszające i niełatwe historie utkane zostały za pomocą największych uczuć – tu od początku czuje się piękną miłość, rodzinne ciepło i czyhającą w świątecznej aurze nadzieję, ale wachlarz najszczerszych emocji, otwiera się w sercach bohaterów dopiero z czasem. Złoty płatek śniegu to niesamowicie wartościowa powieść, w której świąteczny klimat okazuje się jedynie pięknym dodatkiem do wzruszającej i jakże potrzebnej historii. Historii, którą naprawdę warto poznać.
_____
Recenzja we współpracy z wydawnictwem Luna.

„SZTUKA PROWOKOWANIA” – MARTA MOTYL | Czym jest prowokacja w sztuce?

„SZTUKA PROWOKOWANIA” – MARTA MOTYL | Czym jest prowokacja w sztuce?

Sztuka niejednokrotnie sięga daleko, skłania do szalonych przemyśleń, często pobudza zmysły lub wręcz bulwersuje, bez ustanku każąc szukać nieodkrytego... Z pewnością prowokuje. Często świadomie, celowo, może nawet z czystą premedytacją, ale też zupełnie przypadkowo, w wielu sytuacjach zaskakując nawet samego artystę. Historia sztuki bogata jest w liczne niedopowiedzenia, konfrontacje znawców, a także szalone skandale, tak łatwo budujące największe ikony sztuki. To właśnie takim dziełom w swojej niezwykłej pracy Sztuka prowokowania, przygląda się Marta Motyl. I robi to w sposób szaleńczo dobry.

Jakże przyjemnie czyta się o sztuce, gdy treść stworzył ktoś, kto na sztuce naprawdę się zna. Pisarka, historyczka sztuki i autorka kolaży – Marta Motyl sprawdza się w tej roli perfekcyjnie. Bez wahania przybliża czytelnikowi wybrane dzieła, często znane i pozornie spokojne w przekazie, a jednak skrywające burzliwą lub przynajmniej intrygującą historię. Któż bowiem doszukiwałby się prowokacji w tak urzekającym, pięknym, niemal zmysłowym obrazie, jak Impresja, wschód słońca Claude’a Moneta? A jednak, autorka widzi te detale. I przedstawia je w sposób nader przekonujący, bogaty, mocno zarysowany nie tylko ciekawą, szeroką i często zaskakującą interpretacją samego dzieła, ale też posiadaną wiedzą historyczną.

Obecność pozostałych dzieł dziwi mnie nieco mniej. Łamiące konwencję Panny z Awinionu Pabla Picassa, znajdująca się na okładce Olimpia Maneta, czy też odważny Krzyk Edvarda Muncha zdają się prowokować już same w sobie, każą wręcz doszukiwać się szalonych, momentami wręcz obłąkańczych interpretacji. Opowiedziana przez autorkę historia powstania tych dzieł z pewnością intryguje i daje dużo do myślenia – dla mnie okazała się prawdziwą przygodą, zarówno artystyczną, jak i literacką. I piszę to nie przez przypadek. Autorka posługuje się bowiem w swojej pracy bardzo rzeczowym językiem, nierzadko zahaczając o fachowe słownictwo, ale jednocześnie dbając o przystępność słowa i tworząc z merytorycznej przecież treści, naprawdę przyjemne opowieści.

Czuję się odurzona tytułową prowokacją! Ogromna wiedza autorki, dobór niezwykle znanych i jakże intrygujących w przekazie dzieł sztuki, a także ich szeroka i zaskakująco bogata historia sprawiają, że Sztuka prowokowania to niesamowita publikacja dla osób poszukujących w sztuce czegoś więcej. To pokusa prawdziwej i jakże rzetelnej interpretacji historyczno-społecznej przedstawionych prac – w moim odczuciu interpretacji szalenie ciekawej, zaskakującej i przede wszystkim pełnowartościowej. Piękne wydanie i bogata treść – książka Marty Motyl to także idealny pomysł na prezent.
______
Recenzja we współpracy z wydawnictwem Lira.

„MEXICAN GOTHIC” – SILVIA MORENO-GARCIA | Otwórz oczy…

„MEXICAN GOTHIC” – SILVIA MORENO-GARCIA | Otwórz oczy…

Przerażający dom. Dziwna rodzinna tajemnica. Mocno niepokojące zachowania mieszkańców. Odrażające swym szaleństwem sny, tak wyraźnie umykające ramom rozsądku. A także duszna atmosfera, wręcz demoniczna i gnijąca. I w tym wszystkim samotna młoda kobieta, próbująca zrozumieć niezrozumiałe – pulsujące mroczne szaleństwo, które bezwzględnie wkrada się w ściany odludnej rezydencji. Właśnie taki obraz podpowiada mi wyobraźnia po lekturze Mexican Gothic, zaskakująco szpetnej, a jednak doszczętnie odurzającej powieści grozy, namaszczonej niesamowitym wyróżnieniem w postaci Goodreads Choice Award 2020.

Już tytuł oraz iście enigmatyczna okładka dobitnie podpowiadają, że mamy do czynienia z meksykańską powieścią gotycką. I nie ma najmniejszych wątpliwości, że historia ta dzielnie wypełnia ramy przypisanego jej gatunku. Dziko panosząca się gęsta mgła, stęchlizna wymarłego miasta i wreszcie on – przedziwny, brudny i złowieszczo osadzony dom Doyle’ów, do którego na wyraźną prośbę ojca przyjeżdża Noemi, jakże odważna, charakterna i przede wszystkim szanująca się gwiazda meksykańskiej socjety. Bohaterka na wskroś zaskakująca, która swą wyuczoną klasyczną bezczelnością, kapitalnie przełamuje standardy gotyckich kreacji. To właśnie młoda bohaterka odważnie staje do walki z nieznanym wrogiem, ewidentnie bezcielesnym, dusznym i świadomie pożerającym ściany starego mrocznego domostwa.

Tej historii nie można odmówić jednego – mglistej aury, zauważalnie szorstkiej i nieprzyjemnie wdzierającej się do wyobraźni, a przy tym szalenie fascynującej. Mexican Gothic to prawdziwa uczta dla miłośników klasyki grozy, lecz warto mieć świadomość, że fabuła stanowczo wymyka się zasadom racjonalności, momentami staje się wręcz diabolicznie szalona i nie dając szans na ucieczkę, wkracza z impetem w szerokorozumianą definicję absurdu. Z pewnością nie ma tu miejsca na oczywistości. Tu cały czas drogę wyznacza niepewność. I to właśnie ona rozprowadza najtrudniejsze emocje. 

Silvia Moreno-Garcia buduje napięcie w sposób niemal doskonały, świetnie bawi się czytelnikiem i co ważne, robi to naprawdę plastycznie, efektownie i zaskakująco współcześnie. Chociaż sama rzadko sięgam po tak surrealne historie, zdecydowanie lepiej czuję się w zdarzeniach mających większe prawdopodobieństwo w rzeczywistości, to jednak ta szalona i jakże niecodzienna opowieść, zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie.
______
Recenzja we współpracy z wydawnictwem Mova.

„NARZECZONE CHOPINA” – MAGDA KNEDLER | „Grzechem byłoby chcieć więcej.”

„NARZECZONE CHOPINA” – MAGDA KNEDLER | „Grzechem byłoby chcieć więcej.”

Tylko ten, kto dotknął prawdziwej miłości, zna ciężar emocji, jakie to piękne uczucie za sobą niesie. To przecież nie tylko zauroczenie i swoista fascynacja, ale też realna troska, ból związany z tęsknotą, nierzadko także głucha zazdrość. To właśnie te uczucia przychodzą mi na myśl po uroczo sfabularyzowanej, a przede wszystkim dogłębnej interpretacji listów oraz zapisków samego Chopina, o jaką pokusiła się niesamowita Magda Knedler. Narzeczone Chopina to pasjonująca i niezwykle kobieca powieść, ozdobiona pięknymi wizjami namiętności, drobnymi gestami i zaskakującymi uczuciami, o których w nadzwyczaj osobliwy sposób opowiadają cztery wyjątkowe kobiety. Kobiety Fryderyka Chopina.

Młodziutka śpiewaczka Konstancja Gładkowska, zmysłowa malarka Maria Wodzińska, posądzana o niemoralną duszę pisarka George Sand i wytworna pianistka Jane Stirling. Cztery niezwykłe kobiety, dostrzegalnie różne, a jednocześnie darzące szczerym uczuciem tego samego mężczyznę. Wielbionego na salonach wielkiego kompozytora, niebywałego twórcę, tak niezwykle kruchego ciałem, a przy tym mocno skromnego, życzliwego, wręcz potulnego. Właśnie taki obraz Fryderyka Chopina podpowiada wyobraźnia po lekturze Narzeczonych Chopina. Powściągliwy w zachowaniu, zauważalnie zdystansowany do własnej strefy uczuciowej, poświęcony zdawał się być tylko tej jedynej, najważniejszej kobiecie swojego życia – muzyce, która wyraźnie niosła go od rozpieszczonych młodzieńczych lat aż po ten najtrudniejszy, schyłkowy okres jego życia. Chopin był geniuszem – to oczywistość, ale był też prawdziwie schorowanym człowiekiem. To właśnie ta smutna odsłona życia kompozytora, często jawi się w monologach prowadzonych przez kobiece bohaterki.

Zaproponowana forma monologu to z pewnością temat warty szerszej dyskusji. Opisana jako powieść historia czterech miłości Chopina, odczuwalnie zdaje się wcale powieścią nie być. Od powieści oczekuje się przecież głównego bohatera, do którego możemy się w jakiś sposób przywiązać. Frycek, jak pięknie nazywała Chopina Konstancja Gładkowska, nie jest tu głównym bohaterem, choć jest jednocześnie nicią, która łączy pozostałe pierwszoplanowe postaci w jedną sfabularyzowaną całość. Naprawdę niełatwo jest ten tytuł zaklasyfikować, może nawet nie trzeba, w moim odczuciu jest to jednak bardziej zbeletryzowana próba biografii, aniżeli powieść. Warto dodać, iż jest to próba pięknie ubrana w formę spisanych wywiadów. Bo przecież panie zdają się mieć rozmówcę, dziennikarza, który niejako kieruje formą ich wypowiedzi. Bardzo podobały mi się te wydawnicze wstawki. To one nadawały tym monologom pewnej osobliwości. I jeszcze ten zachwycający styl językowy, tak pięknie rozchodzący się po zachłannej wrażliwości czytelnika. Niekoniecznie łatwo przystępny, a jednak przyciągający. 

Zachwycam się! Zachwycam się nieznaną mi wcześniej historią miłości, zachwycam się szaleńczymi namiętnościami i wreszcie zachwycam się niecodzienną formą przekazu, która może nie jest najłatwiejszą w odbiorze i z pewnością wymaga skupienia, a jednak przynosi tak pożądaną przyjemność i satysfakcję. Choć może to zaskoczyć, Fryderyk Chopin nie jest głównym bohaterem tej historii. A jednak to właśnie on – wielki kompozytor i niezwykle kruchy człowiek w jednym – tworzy osobliwą nić łączącą cztery kobiece życiorysy w jedną bogatą fabularną całość. Narzeczone Chopina to niebywale subtelna, bardzo kobieca i przede wszystkim mocno pasjonująca próba zarysowania życia kobiet, które towarzyszyły Fryderykowi Chopinowi na różnych etapach jego geniuszu. Książkę Magdy Knedler polecam każdej kobiecie.

Recenzja we współpracy z wydawnictwem Mando.

„INFANTKA” – WOJCIECH NERKOWSKI | Gdzie leży prawda?

„INFANTKA” – WOJCIECH NERKOWSKI | Gdzie leży prawda?

Jakże przyjemnie mija czas w towarzystwie książki, w której wszystko zdaje się grać dosłownie pierwsze skrzypce! Niezwykle wciągająca historia, szalone twisty fabularne, pierwszorzędne kreacje i obszerny wachlarz ludzkich emocji, które swym ciężarem niejednokrotnie oplatają duszę pochłoniętego lekturą czytelnika. Właśnie tak przejmujących wrażeń dostarczyła mi powieść Wojciecha Nerkowskiego. Infantka to fascynująca historia młodej Hani, która niesiona przypadkowo odkrytym podobieństwem do postaci ze starego obrazu, próbuje szukać swojej szlacheckiej tożsamości.

Infantka to powieść obyczajowa z elementami prawdziwego dreszczowca. Dawne tajemnice, obsesyjne intrygi rodzinne, sceny stricte dramatyczne, momentami wręcz katastroficzne – ta historia dosłownie nasila poczucie niepewności, chwyta w swe szaleńcze szpony i trzyma w napięciu tak, że trudno oderwać się od niej choćby na chwilę. Naprawdę świetnie to wyszło panu Nerkowskiemu! Jestem zaskoczona nie tylko mnogością różnych wątków i ich znakomitym połączeniem w fabularną całość, ale też samą intrygą, której zamysł zdaje się być na najwyższym poziomie. Niby wątek poszukiwania własnych korzeni znany jest z wielu innych tytułów, a jednak tutaj przybiera naprawdę swoistą i z pewnością ekscytującą formę. Momentami staje się wręcz niebezpieczną przygodą, którą przeżywa się na równi z główną bohaterką. Dużo tu trudnych emocji, dużo też smutków i niespodziewanej ekscytacji, ale najbardziej ujawnia się wewnętrzna potrzeba, aby po prostu poznać prawdę. To właśnie ona rządzi główną bohaterką.

Hania idealnie sprawdza się w roli postaci pierwszoplanowej. Pracująca jako stewardessa młoda kobieta, początkowo nie zdaje sobie sprawy, jak wielkie przeżycia ma właśnie przed sobą. Autor nie oszczędza Hani na żadnym kroku. Wychowana w domu dziecka kobieta musi zmierzyć się nie tylko z wrogo nastawionym do siebie szlacheckim rodem, ale też z niedawną toksyczną relacją oraz problemami przyjaciół, do których drzwi również regularnie puka parszywy los. Tu nie ma bohaterów marionetek, bezemocjonalnie przesuwających się po planszy. Pan Nerkowski zdaje się pamiętać o wszystkich, nawet drugoplanowych postaciach. Tu każdy zdaje się być ubrany w konkretne zaplecze ludzkich emocji, zarówno tych przyjemnych i miło otulających duszę, jak i tych najgorszych, najsmutniejszych, najbardziej bolesnych. Naprawdę dużo się tu dzieje także w życiu innych osób, nie tylko głównej bohaterki. To rzadkość w książkach zahaczających o nurt thrillera, gdzie zazwyczaj szala emocji mocno przeważa po stronie pierwszoplanowych postaci.

Jestem absolutnie zaskoczona tym, jak ekscytujących wrażeń dostarczyła mi Infantka! Ubrana w kształt powieści obyczajowej historia, regularnie wychyla się w stronę gatunkowego thrillera, aby swą niepokojącą naturą, ożywiać emocje czytelnika. Aby go fascynować, szokować, a niekiedy wręcz bez zapowiedzi mrozić mu krew w żyłach. Propozycja Wojciecha Nerkowskiego to naprawdę przemyślana i fabularnie zdumiewająca historia, o której długo nie zapomnę. Koniecznie weźcie ten tytuł pod uwagę!

Recenzja we współpracy z wydawnictwem Lira.

„MADAME PIAF I PIEŚŃ O MIŁOŚCI” – MICHELLE MARLY | Aż chcę zaśpiewać „La vie en rose”!

„MADAME PIAF I PIEŚŃ O MIŁOŚCI” – MICHELLE MARLY | Aż chcę zaśpiewać „La vie en rose”!

Jakże zjawiskowa, oszałamiająca i zaskakująco dzielna jest Édith Piaf w przeuroczej historii własnego życia! Książka Madame Piaf i pieśń o miłości to niezwykle przekonująca biografia, która idealnie wzbogaca kanon serii Wyjątkowe Kobiety, wydanej przez wydawnictwo Znak Horyzont. Michelle Marly w nadzwyczaj wiarygodny sposób opowiada o rozkwicie kariery francuskiej artystki, pamiętając o jej dramatycznym dzieciństwie, o uroczych namiętnościach, a przede wszystkim o dojrzewaniu do najważniejszego z uczuć. Miłość w tej biografii zdaje się śpiewać wraz z główną bohaterką.

Édith Piaf dosłownie zachwyca swą bogatą osobowością. Ta kobieta emanuje nie tylko uzależniającym głosem, ale też wyjątkową subtelnością, szaloną niekiedy odwagą i nieśpiesznie definiowaną miłością, która tak czarująco pochłania każdy fragment jej artystycznej duszy. I jakże ją zaskakuje! Madame Piaf i pieśń o miłości to nic innego, jak zbeletryzowana historia rozkwitającego uczucia między uroczą lecz wyraźnie zadziorną Édith Piaf oraz młodszym o siedem lat Yves’em Montandem, utalentowanym francuskim piosenkarzem i aktorem, którego na gwiazdę wypromowała sama Piaf. Artystka od początku angażowała się w rozwój kariery mężczyzny, wspierała go w chwilach scenicznej bezradności i towarzyszyła w pierwszych sukcesach, ale przede wszystkim była dla niego bliską przyjaciółką i niezwykle namiętną kochanką. Była jego wielką burzliwą miłością. I to właśnie z piękna tego szalonego uczucia narodził się jeden z najbardziej zachwycających utworów o miłości, niezapomniany „La vie en rose”.

To absolutnie urzekająca historia! Niby tytuł Madame Piaf i pieśń o miłości to biografia, a jednak propozycja Michelle Marly jest tak czarująco sfabularyzowana, że w odczuciu zdaje się być po prostu przejmującą powieścią obyczajową. W odważnym wyobrażeniu może nawet szalonym romansem. Tu nie ma bowiem miejsca na suche fakty, tu gra piękna francuska muzyka, tu grają żywe emocje, tu wreszcie grają największe ludzkie uczucia. Jestem doszczętnie oczarowana tym, jak bardzo ożyła ta fabuła w mojej głowie. Pasjonująca historia, w której rozkochają się nie tylko miłośnicy francuskiej piosenki.

Post we współpracy z wydawnictwem Znak Horyzont.

„ZIMNY TROP” – BEATA I EUGENIUSZ DĘBSCY | To nie jest typowy kryminał…

„ZIMNY TROP” – BEATA I EUGENIUSZ DĘBSCY | To nie jest typowy kryminał…

Nie każdy kryminał żywi się wartką akcją. Nie każdy rzuca szalonymi zwrotami akcji. Nie każdy też zaskakuje finalnym epizodem. Nie każdy kryminał okazuje się rasowym kryminałem. Gdy inne wabiki grają odpowiednio, może to oznaczać jedno – w tym niecodziennym spektaklu intryga kryminalna ma po prostu inne zadanie. Ma nawiązać z czytelnikiem żywy dialog i angażować go w poszczególne sceny tak, jakby to on był bohaterem toczących się na łamach fabuły wydarzeń. Ma skłaniać do rozbudzania własnej czujności. I takie właśnie wrażenia pozostawia na mnie Zimny trop, drugi tom cyklu kryminalnego Beaty i Eugeniusza Dębskich, którego pewne walory zwyczajnie warto docenić.

Prywatny detektyw Tomasz Winkler wciąż boryka się z dotkliwymi konsekwencjami nikczemnej sprawy znanej odbiorcom z powieści Dwudziesta trzecia, która to rozpoczyna ten osobliwy cykl kryminalny. Tym razem zlecenie przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. To Roma Wiśniowiecka, nacechowana sarkastycznym charakterem i ubóstwiająca dobry koniak starsza pani, a przede wszystkim babcia Tomka, stawia przed wnuczkiem dość tajemnicze zadanie. Okazuje się, że z pewnego urokliwego kurortu, bez słowa znikł starszy mężczyzna – napotkany przypadkowo dawny przyjaciel babci Romy. Przez wzgląd na bliskie więzi, sprawa zaginięcia zdaje się być tym bardziej przejmująca, trudna, a przy tym naprawdę wyjątkowa. Nieustannie padający śnieg, nieprzyjemności ze strony dawnych kolegów-policjantów oraz pojawiające się nowe kobiece twarze sprawiają, że Winkler ma przed sobą mocno niecodzienne wyzwanie.

Ten spektakl nie jest pełen kryminalnych wrażeń, silne emocje nie rządzą tu czytelnikiem, a końcowy rozkład zdarzeń okazuje się zaskakująco… przewidywalny, ale mimo tych mało kryminalnych atrybutów, Zimny trop można spokojnie uznać za dobrą sztukę fabularną. Może zaproponowana akcja jest zauważalnie nieśpieszna i wyraźnie nastawiona na wielostronicowe dialogi, ale jest w tej opowieści coś, o co nierzadko trudno w innych książkach – prawdziwa dawka ludzkiego humoru. Rozmowy między Tomkiem i babcią Romą, choć odczuwalnie jest ich nieco mniej niż w pierwszym tomie, naprawdę robią świetną robotę. Ulatujący się z ich wypowiedzi sarkastyczny smak oraz słodkie rodzinne złośliwości okazują się na tyle zabawne, że odbiorca co i rusza podnosi uśmiech w trakcie lektury. Sam Winkler cechuje się swoistą przenikliwością, o którą najczęściej posądza się śledczych znanych z klasyki kryminału. I to podobieństwo bardzo mi odpowiada.

Tu nie ma zaskakujących zwrotów akcji oraz szalenie pędzącej akcji, w zamian jest dobrze przemyślana i z pewnością porządna intryga fabularna, okraszona zaraźliwą ironią oraz dużą dawką uroczych sarkastycznych docinek. Zimny trop to w moim odczuciu nie jest w ogóle kryminał, z pewnością nie rasowy, jest to raczej pełnoprawna i wyraźnie nastawiona na humorystyczne dialogi powieść detektywistyczna, którą śledzi się z niemałym zainteresowaniem. Żywa literacka przyjemność ukryta pod błędnym kryminalnym szyldem – moim zdaniem jest to przyjemność warta samodzielnego sprawdzenia. Ze względu na liczne powiązania do pierwszego tomu, polecam książkę Dębskich przede wszystkim tym, którzy znają już poprzednią sprawę Tomka Winklera.
„KRWAWY PETER” – JAROSŁAW MOLENDA | Kim był Peter Kürten – Wampir z Düsseldorfu?

„KRWAWY PETER” – JAROSŁAW MOLENDA | Kim był Peter Kürten – Wampir z Düsseldorfu?

Zaczytując się w kryminałach, niejednokrotnie wyczuwam w sobie żywe zainteresowanie, niemy zachwyt, czasami nawet błogą ekscytację. Te jakże przyjemne uczucia najczęściej okazują się wyrazem podziwu dla jakości intrygi kryminalnej, jej wyraźnej zawiłości, przebiegłości oraz dostrzegalnej mocy literackiej. Jest to podziw nad pracą rzemieślnika – autora tejże intrygi. Zupełnie inne wrażenia towarzyszą mi w lekturze historii prawdziwych, reportaży, publikacji popularnonaukowych. Taki tytuł mam właśnie świeżo za sobą – Krwawy Peter to prawdziwa i jakże szokująca historia Petera Kürtena – autentycznego zwyrodnialca, zwanego Wampirem z Düsseldorfu. Ta książka doszczętnie przeraża, bulwersuje, może nawet pozbawia tchu. Z pewnością natomiast budzi wyobraźnię i mocno intryguje.

Jarosław Molenda nie łagodzi żadnych scen. Relacjonuje historię rozbudzonego chorym pożądaniem zła, wielokrotnie korzystając ze słów samego zwyrodnialca. Tu nie ma miejsca na piękne eufemiczne teksty, nie ma też miejsca na fabularyzację zdarzeń. Tu dzieje się mordercze przedstawienie, tak rzetelnie spisane w efekcie porządnego dziennikarskiego śledztwa. Szczegółowe opisy morderstw, gwałtów i pozostałych zbrodni, opisy szalonego upojenia dokonaną zbrodnią, wspomnienia sadystycznego ukojenia trudnych do zrozumienia wampirycznych żądz. Mocne treści oklejone przypisami, fotografiami, wypowiedziami świadków i samego psychopaty – to naprawdę trudna tematycznie publikacja, a jednocześnie zaskakująco łatwo przyswajalna pod kątem czytelniczym. Trudno w niej o jakąkolwiek subtelność, choć reasumując działania Petera Kürtena, trzeba przyznać jedno – to właśnie wiarygodna, życzliwa i zapewne mocno dżentelmeńska postawa seryjnego mordercy, pozwalała mu w tak łatwy sposób nawiązywać nowe znajomości, zachęcać napotkane ukradkiem osoby do rozmowy lub nawet do wspólnego spaceru. Po prostu budzić zaufanie. Zaufanie, które zgubiło tyle niewinnych kobiet, dzieci, nawet mężczyzn. 

Historia Wampira z Düsseldorfu rozdaje bolesne emocje, wkrada się do najgorszych ludzkich wyobrażeń i każe je sobie wizualizować z najwyższą starannością. Krwawy Peter to w moim odczuciu naprawdę mocna i dogłębna publikacja, z pewnością przesiąknięta krwią i podżegana perfidną żądzą, a przy tym tak przerażająco dobra, wciągająca, potrzebna. Jarosław Molenda prezentuje efekty świetnego dziennikarskiego śledztwa, które zatrważają swą treścią, a jednocześnie dają do myślenia – w końcu osoby o tak zwyrodniałych potrzebach istnieją, żyją wśród nas, może nawet właśnie próbują wzbudzić nasze zaufanie. Teraz wiem jedno, w obliczu tak parszywego zła, nawet czujność nie wystarczy. Publikację naprawdę polecam.

„DOBRZY SĄSIEDZI” – SARAH LANGAN | Kiedy zło mieszka po sąsiedzku...

„DOBRZY SĄSIEDZI” – SARAH LANGAN | Kiedy zło mieszka po sąsiedzku...

To może być dobry człowiek. Na co dzień uśmiechnięty, poukładany, z pewnością życzliwy. To może być też gburowaty staruszek, albo niczemu winna, choć stale wtrącająca się przygłucha babcia. Ale równie dobrze, może to być prawdziwie groźny typ o mało szaleńczej twarzy lub zaskakująco pedantyczna kobieta, której towarzystwo zawsze zdaje się być otulone jakąś dziwną enigmatyczną aurą. To właśnie ten ostatni opis najbardziej pasuje do jednej z głównej bohaterek powieści Dobrzy sąsiedzi autorstwa Sarah Langan. Książki, z której oparami wydostaje się swoistość natury ludzkiej. I ta historia również jest dziwna. Dziwna, a przez to naprawdę dobra, mocna i szalenie wciągająca.

Książka pozornie dramatyczna okazuje się idealnie plasować nie tylko w ramach dramatu, ale też w szablonie perfekcyjnie skrojonego thrillera psychologicznego. W tej opowieści fabularnie może niewiele się dzieje, akcja osadzona jest w większości przy jednej ulicy i jest dostrzegalnie nieśpieszna, a wydarzenia – choć fragmentami nieprzyjemne, brudne, wręcz szalone – zdają się być jedynie następstwem tego, co dzieje się w głowach bohaterów. Szczególnie w głowie jednej z nich. Rhea Schroeder to postać utkana pozorami sąsiedzkiej życzliwości. Kobieta bardzo poukładana, teoretycznie towarzyska i naprawdę lubiana, z pewnością sympatyczna. A jednak to właśnie ona zostaje wybrana jako fabularny nośnik ludzkiego zła. Zła zupełnie niewidocznego, które raczkuje bardzo powoli i nad wyraz świadomie dojrzewa w umyśle kobiety. Dojrzewa, aby w odpowiednim czasie zarazić otoczenie swoimi jakże mrocznymi symptomami.

Uzależnienia, nagminne kłamstwa, niewidoczne akty przemocy, przerażające intrygi, dramatyczne wydarzenia. Tu rozgrywają się naprawdę potężne frustracje. Tu dzieje się nienawiść. Tu wreszcie kręci się karuzela mocno parszywych zdarzeń. Chociaż główna gra toczy w umysłach mieszkańców pozornie uroczej Maple Street, to nietrudno dostrzec, jak bardzo wpływa ona na realne sąsiedzkie życie. W końcu nie każdy jest w stanie odbić piłeczkę zła. Nie każdy chce walczyć. Nie każdy ma na to siłę. I nie każdy da sobie z tym radę. Nie mam wątpliwości, iż jest to przedstawienie dla odważnych i czujnych – warto się mu przyjrzeć, aby zrozumieć, jak bardzo niebezpieczna może okazać się ludzka natura. Ta książka wielokrotnie zaskakuje i wyraźnie daje w kość, ale jednocześnie  naprawdę daje do myślenia.

Dobrzy Sąsiedzi Sarah Langan to gatunkowe połączenie thrillera psychologicznego z poważnym dramatem – bardzo dobre, bardzo żywe i naprawdę przerażające w swej treści. Historia inna niż wszystkie, mocno osobliwa, w kilku fragmentach wręcz trudna do logicznego okiełznania. Można odnieść wrażenie, że fabularnie mało się tu dzieje, ale to nieśpieszne tempo to jedynie hołd dla wzbierającej się fali sąsiedzkiego zła – główna gra toczy się tu bowiem w głowach mieszkańców. Z pewnością toczy się w umyśle jednej, aż nadto specyficznej kobiecej bohaterki. Takiej postaci literacko jeszcze nie spotkałam! Warto, naprawdę warto sprawdzić ten tytuł na sobie.
„SUKNIA” – JENNIFER ROBSON | Kobieca. Ujmująca. Szykowna. Niepowtarzalna.

„SUKNIA” – JENNIFER ROBSON | Kobieca. Ujmująca. Szykowna. Niepowtarzalna.

Jestem nią zachwycona. Jestem nią rozemocjonowana. Jestem nią onieśmielona. Podziwiam jej unikalny szykowny styl. Rozkoszuję się jej pięknie wyhaftowanymi słowami. Żyję nią. Żyję opowieścią, która w moich oczach okazała się fabularną definicją kobiecego piękna, wrażliwości, może nawet intymności. Właśnie tak esencjonalne wyobrażenie wizualizuje mi się w głowie, gdy myślę o powieści Suknia. Opowieść o królewskim ślubie autorstwa Jennifer Robson – historii na wskroś uczuciowej, momentami bardzo trudnej i przerażającej, a przy tym tak zaskakująco spokojnej, eterycznej i kobiecej.

Tytuł tej powieści został potraktowany nieco przesadnie. Sugerując się jego zapisem, można spodziewać się bogatej relacji z niezwykłego ślubu królowej Elżbiety II, można też oczekiwać smaczków z życia rodziny królewskiej, a jednak to nie królewskie życiorysy stanowią fundament tej historii. Przypisana w tytule opowieść o królewskim ślubie, w tej niezwykle pięknej i jakże wywarzonej tradycyjnej narracji, przybiera jedynie formę swoistego tła, z pewnością nie wysuwa się na pierwszy plan. W oczach czytelnika powieść ta stanowi fabularny zarys życia trzech wyjątkowych kobiet – dwóch niesamowitych hafciarek pracujących w latach czterdziestych dla słynnego domu mody Hartnella, a także młodej Heather, dla której współczesna już podróż do Londynu, okazuje się wymownym odkryciem tajemniczej przeszłości jej niedawno zmarłej babci. Każda z tych kreacji wyróżnia się inną osobowością, innymi emocjami oraz inną historią życiową, ale każda z nich zdaje się być naprawdę wiarygodna, przekonująca, bez wątpienia potrzebna do pełnego wymiaru tej ekscytującej opowieści.

Jak ja doceniam takie książki! Fabularnie sięgające daleko w głąb burzliwej historii, dotykające brutalnych, niezrozumiałych i jakże wrażliwych czasów drugiej wojny światowej, a przy tym tak bardzo delikatne, stonowane i fascynujące zarazem. W tym przypadku nie wszystkie historie zostają wypowiedziane na głos. Bo przecież trudno się zmierzyć z bólem serca. A jeszcze trudniej zmierzyć się z bezradnością wobec niechcianego wojennego scenariusza. To właśnie tak niewyobrażalnie trudne emocje towarzyszą dwóm młodym hafciarkom. Fascynujący, choć zapewne bardzo żmudny proces tworzenia królewskiej sukni ślubnej, to oczywiście swoiste wydarzenie dla pracownic domu mody, ale to ich życiowe decyzje, wojenne wspomnienia oraz wciąż żarzące się rodzinne tajemnice, stają się najbardziej wymownym obrazem tej powieści. I nie mogłabym zapomnieć o samym Londynie! To niewyobrażalne, z jaką przyjemnością, żeby nie rzec pazernością, przemierzałam z bohaterkami ulice tego miasta. Miasta, które sama tak dobrze znam. 

Kobieca. Ujmująca. Szykowna. Niepowtarzalna. Właśnie taka jest Suknia autorstwa Jennifer Robson. To ten typ powieści, której się zwyczajnie nie czyta. Tę historię się podziwia. Tą historią się żyje. Tę historię przeżywa się wreszcie na wskroś i chłonie z należytą jej zachłannością. Jennifer Robson stworzyła naprawdę wymowny portret młodych kobiet, które wraz ze swą wyjątkową pasją oraz niezwykłą uczuciowością musiały zetrzeć się z powojenną rzeczywistością. Niesamowity proces tworzenia sukni ślubnej księżniczki Elżbiety to jedynie ekscytujący dodatek w tym poruszającym fabularnym świecie. Książkę polecam miłośnikom najważniejszych ludzkich wzruszeń, z pewnością nie tylko fanom rodziny królewskiej.

„JEJ JEST TA CZERWIEŃ” – IZABELA KAWCZYŃSKA | To się wydarzyło naprawdę…

„JEJ JEST TA CZERWIEŃ” – IZABELA KAWCZYŃSKA | To się wydarzyło naprawdę…

Tym razem fikcja szeroko obejmuje rzeczywistość, gdyż ta prawdopodobnie na zawsze pozostanie nierozpoznana – Jej jest ta czerwień to obszernie sfabularyzowany przebieg jednej z najgłośniejszych spraw o morderstwo w historii USA, która zamknięta w ramach powieści kryminalnej, okazuje się jeszcze bardziej wymowna, intrygująca, w gruncie swej procesowej nieudolności może nawet szalona. Tu nie ma przecież dowodów. Tu są jedynie podejrzenia. A jednak jest winny i jednocześnie winnego brak. Opowieść spisana przez Izabelę Kawczyńską zadziwia i wielokrotnie przewraca myślenie, a jednak przyciąga wzrok i daje się intensywnie chłonąć.

Historia zapisana na łamach tej książki zainspirowana jest wyjątkowo głośnym i przede wszystkim niewyjaśnionym od lat morderstwem, jakie miało miejsce w 1954 roku w Bay Village w Ohio. Możliwych rozwiązań było wiele, autorka zmyślnie te sposobności prezentuje, dodaje im fabularnego i zauważalnie fikcyjnego smaku, a jednak mimowolnie podkreśla, że w tej przedstawionej wizji może czaić się prawda. W końcu realny proces okiem współczesnego znawcy – laika zapewne też – był nieodwracalną sądową farsą. Mętne przypuszczenia przeciwko równie mętnym wyjaśnieniom. I to właśnie te mętne poszlaki doprowadziły do skazania. To nie była łatwa sprawa, ale pierwotne wskazanie winnego okazało się ogólnospołeczną łatwizną. Oczywistością. Tak łatwo jest przecież przypisać łatkę zła i udawać, że wrota tegoż morderstwa właśnie zostały słusznie domknięte.

Poruszona obszernie intryga kryminalna jest tu niewątpliwie mocną bazą, takim fundamentem, który spaja całą historię, ale czytelnik doświadcza przy tej opowieści znacznie więcej niż udział w śledztwie. Autorka robi bowiem coś szalonego. W zauważalnie dorodnym wydaniu historia stricte kryminalna, z pewnością mrożąca krew w żyłach i w zamiarze brutalnie panosząca się po umyśle, tutaj nabiera zupełnie innego wymiaru. Staje się piękną opowieścią. Wyraźnie nabiera cech literatury pięknej i prawdopodobnie właśnie tak może być przez wielu osądzana. Książka ta niewątpliwie urzeka bowiem swoim stylem, językiem, barwą. Jest w tym literackim kontekście zaskakująco dobra.
Równie ciekawy okazuje się wachlarz podjętych obszarów. Autorka nie poprzestaje bowiem na opisie zbrodni, celowo wychodzi poza szereg sprawy, sięga dalszych wątków, mnoży tematy, zaskakując niekiedy ich porażająco głębokim wymiarem. Niech za przykład posłużą nawiązania do nazizmu albo świadoma charakterystyka roli zwierząt, mężczyzn i wreszcie kobiet na przełomie różnych dekad. Pani Krawczyńska śmiało zahacza nawet o temat feminizmu, coraz szerzej panoszącego się nie tylko w kobiecych myślach, ale też w ich otwartych czynach. Porusza się wreszcie po lokalnej społeczności, szczególny nacisk kładąc na tych, na których w zwizualizowanej wersji zdarzeń, mógłby paść choćby ledwie uchwytny cień podejrzliwości. Przeszukuje ich umysły, szuka w nich działań, próbuje zrozumieć niezrozumiałe. A czytelnik śledzi te jakże bogate opisy i próbuje wyszarpać z nich jak najwięcej.

Ale co ważne, autorka działa nieśpiesznie, bardziej skupia się na charakterystyce, na drobiazgach, aniżeli opowiada o motywach lub realnych działaniach. Każe odbiorcy poznać każdą postać dogłębnie, nie zostawiając śladów suchej powierzchownej znajomości. Pozwala też poznać ich rodzinne skrzywienia, wzajemne nienawiści i rozczulające katastrofy, a także ich często trudne lub nieobyczajne myśli, po czym dopiero na końcu wyjaśnia popełnione przez nich, często ostateczne czyny. Czyny, które w tle głośnej sprawy dają do myślenia. I uczucia, które swą porażającą głębią do tych właśnie czynów zapewne doprowadziły. A było ich zaskakująco dużo. Może nawet za dużo, jak na tak niewielką społeczność.

I otóż trafił mi się retro kryminał z przeznaczeniem dla koneserów literatury pięknej. Coś niebywałego, nieśpiesznego, stylistycznie zachwycającego, a jednocześnie stojącego na fundamentach autentycznego procesu śledczego. Jej jest ta czerwień to książka w pełnym wymiarze zaskakująca. Mimo regularnego usypiania czujności, łatwo wychwycić w tej historii punkty zwrotne, rozkoszować się ich logiką, a następnie wpajać własnej świadomości, że ta historia rzeczywiście miała wiele możliwych rozwiązań. Ta doza niepewności panoszy się niemiłosiernie i sprawia, że powieść Izabeli Kawczyńskiej jest w moim odczuciu naprawdę mocna, intrygująca i szalenie dobrze napisana.

„CZERWONY WILK” – JEN WILLIAMS | Lepiej nie gaś świateł…

„CZERWONY WILK” – JEN WILLIAMS | Lepiej nie gaś świateł…

Znalezione niby przypadkiem ciemnobrązowe pióro, zostawiona przy nim tajemnicza wiadomość, czarne serce zdające się być zwieńczeniem przerażającego przekazu i wreszcie zagubiony ptak, zduszony bezradnością, odbijający się ślepo od ścian w obłąkańczym szukaniu odebranej zapewne niedawno wolności. Pozostawione niby fizycznie, a jednak w odmętach ludzkiej świadomości – przepowiednie nadchodzącego zła. To właśnie takie symbole stają się domeną powieści Czerwony wilk autorstwa Jen Williams, historii wywołującej dreszcze, która daje się chłonąć z zatrważająco skuteczną pazernością.

To nie jest zwykły thriller. Mocno dostrzegalne elementy grozy każą wręcz sądzić, że autorka pokusiła się tutaj o coś więcej – w mojej opinii nawet o namiastkę delikatnej powieści grozy, sprytnie zakotwiczonej w dobrze przemyślanej i z pewnością osobliwej intrydze kryminalnej. Intryga ta zbudowana jest na sprawdzonym fundamencie, jakim jest dawna tajemnica rodzinna. W tym przypadku tajemnica matki, która z nieznanych przyczyn wybrała drogę samobójstwa, pozostawiając córce przerażające odkrycie – przepełnione przyjacielską trwogą listy, jakie kobieta otrzymywała niegdyś od dawno osadzonego za kratami seryjnego mordercy – Michaela Reave’a, nazywanego w mediach Czerwonym Wilkiem. To właśnie wątek tego mordercy, a właściwie jego nieobliczalnego naśladowcy, zdaje się spajać intrygę fabularną w jedną całość. Ta intryga w odczuciu zdaje się być momentami szalona, ale z pewnością jest piekielnie dobra, osobliwa, finalnie też mocno satysfakcjonująca.

Ta historia gwarantuje jeszcze więcej. Zmyślnie zaaranżowane w niej elementy grozy, połączone z odkrywającymi kolejne karty tajemniczymi retrospekcjami, budują bowiem niebywale intensywny smak przerażenia. Odczucia te bez wątpienia wpływają na jedno – na tętniący w żyłach, odczuwalnie mroczny klimat, zahaczający o niespodziewaną aurę pierwszych wydań baśni braci Grimm oraz o intensywne zwierzęce instynkty, tak dobrze dopasowane do tytułu samej powieści. I tego smaku nie psuje nawet oderwane od rzeczywistości śledztwo, mało przemyślane pod kątem strategicznym, a przede wszystkim lakoniczne angażowanie do rozmów z seryjnym mordercą bohaterki, która nie jest do tych rozmów w żaden sposób przygotowana. Ten element może trochę boleć, szczególnie pasjonatów dobrze przeprocesowanych powieści kryminalnych, ale nie powinien wpływać na odbiór samej fabuły, na jej baśniowe ogniwa oraz bohaterów, którzy może nie staną się naszymi ulubieńcami, ale raczej dają się szybko zaakceptować, wraz ze swoimi brudnymi ludzkimi przywarami. 

Ale to było dobre, mocne i zaskakujące! Totalnie elektryzujący thriller, nasiąknięty mrożącymi krew w żyłach elementami grozy oraz czymś niebywałym – taką ledwie wytłumaczalną ludzką goryczą połączoną z niespodziewanym, zwierzęcym wręcz impulsem zła. Chociaż przebieg śledztwa wyraźnie umyka ramom realnego życia, w tej formie nie mógłby mieć odzwierciedlenia w rzeczywistości, to jednak nie przeszkadza to w zachłannej obserwacji toczących się wydarzeń. Sama intryga zdaje się być szalona, z pewnością osobliwa, mocno bazująca na rodzinnej tajemnicy. Niby czytelnik dużo dowiaduje się z retrospekcji, dużo się też domyśla, a jednak finalne rozwiązanie daje porządny zastrzyk satysfakcji. Książka warta sprawdzenia.

„SPOTKANIE W POSITANO” – GOLIARDA SAPIENZA | Czytajcie tę książkę na głos!

„SPOTKANIE W POSITANO” – GOLIARDA SAPIENZA | Czytajcie tę książkę na głos!

Nie zawsze potrzeba wielu słów, aby oczarować czytelnika. Czasami wystarczy zaledwie dwieście stron tekstu, aby obdarować odbiorcę niezwykłym przeżyciem. Jeżeli w takiej historii, z założenia fabularnej, niespodziewanie zaszyta zostanie autobiograficzna nuta, to dzieje się coś szalonego – zarysowana niemal poetyckim stylem fabuła okaże się bowiem czymś znacznie więcej. Okaże się zapisem życia, a przynajmniej jego sfabularyzowanym fragmentem. I właśnie taką książką jest Spotkanie w Positano. Opowieść namacalnie krótka, a jednak zaskakująco piękna, nastrojowa i doszczętnie zajmująca.

Ta lektura to historia niezwykłej relacji łączącej dwie kobiety z wyższych sfer. Te kobiety – tak nieśmiałe, a jednak podążające śladem własnej ciekawości – wzajemnie się odkrywają, szukają w sobie piękna, kobiecości, inteligencji, pasji i osobliwości, które razem podjęte sprawiają, że obie panie zdają się łaknąć tej relacji z każdą chwilą jeszcze bardziej. Jeszcze dosadniej, obszerniej, mocniej. Główna bohaterka, odziana w rolę narratorki, ma na imię dokładnie tak jak autorka powieści – to właśnie ten niezapowiedziany wcześniej zabieg każe sądzić, że jest to niejako historia własna Goliardy Sapienzy, niesamowitej wielbicielki kobiet, anarchistki, prekursorki gender i jednocześnie bohaterki wojennej. Może to historia nabyta jakimś pięknym doświadczeniem i ubarwiona od strony emocjonalnej, a może całkowicie zmyślona, będąca jedynie wizją, może nawet sfabularyzowanym zarysem jakiegoś snu autorki. Tu nieco czytelnikom rozjaśnia posłowie.
Goliarda samodzielnie relacjonuje większość scen, ale zdarzają się też fragmenty, w których narrację przejmuje druga bohaterka, a niekiedy, zupełnie niespodziewanie, wkrada się także narracja tradycyjna. To niełatwy w odbiorze zabieg. Wymaga porządnego skupienia. Wymaga też niczym nie zmąconej chęci. Mogłabym wręcz napisać, że tej lekturze potrzeba jednego. Trzeba ją po prostu poczuć. To niby niewiele, a jednak ta specyficzna forma relacjonowania zdarzeń może skutecznie blokować to zadanie. Jeżeli jednak się uda, to nie pozostaje nic do dodania. Wtedy już się rozumie. Już się żyje tą historią. Już się ją chłonie, z każdą stroną coraz bardziej zachłannie. Ta przeważająca narracja Goliardy pozwala odbiorcy na jeszcze więcej. Czytelnik mimowolnie bowiem nie tylko żyje niebywałą relacją dwóch kobiet, ale też chce emanować jej wyjątkowością, czułością i tak rzadko spotykaną sensualnością. Drobnym mankamentem, prawdopodobnie błędem, zdaje się być jedynie zróżnicowana forma imienia drugiej bohaterki. Raz jest to Erika, innym razem Erica – czasem nawet w tym samym akapicie użyte są dwie różne formy. Jeżeli to nie błąd, a celowe zagranie, brakuje jakiegoś uzasadnienia, sensu, przyczyny. Nie wpływa to jednak na samą historię, która dla wielu może okazać się także źródłem pięknych cytatów, często osobliwych w swym brzmieniu, a jednak dosadnych i zaskakująco trafnych. 

Ta książka to zjawisko! Niezwykle krótka, zaledwie dwieście stron tekstu, aczkolwiek mocno liryczna opowieść, z pewnością inna niż wszystkie, niebywale nastrojowa, głęboka i tak bardzo zajmująca! Chociaż specyficzna, momentami wręcz paradoksalnie zmienna narracja, może krzyżować czysto refleksyjny odbiór tej historii, to jednak warto się w niej prawdziwie zadurzyć, warto wejść w tę opowieść każdym kęsem własnej wrażliwości. Jeżeli możecie, czytajcie tę książkę na głos, a przynajmniej wyraźnym szeptem. To pozwoli Wam intensywniej przeżywać poszczególne sceny, delektować się ich empirycznym smakiem, dotykać niewidzialnych okiem emocji. To właśnie czucie tej historii okazuje się najpiękniejszym doświadczeniem, to w nim ukryty jest niepowtarzalny urok Spotkania w Positano.

„MONTEPERDIDO” – AGUSTÍN MARTÍNEZ | "Najbardziej niebezpiecznym zwierzęciem jest samotny człowiek."

„MONTEPERDIDO” – AGUSTÍN MARTÍNEZ | "Najbardziej niebezpiecznym zwierzęciem jest samotny człowiek."

Intrygujący, niepowtarzalny, mocno przemyślany i szalenie wciągający – taki powinien być dobry kryminał. Jeżeli do tego dochodzi jeszcze specyficzny, może nawet mroczny, a z pewnością osobliwy klimat małego miasteczka, jak również zróżnicowani i świadomie poruszający się po scenie bohaterowie, to jest to już prawdopodobnie perełka w kryminalnym wydaniu. I właśnie taką powieścią okazuje się debiut Agustína Martíneza – Monteperdido to kryminał wymagający, nie ma ku temu wątpliwości, ale jedocześnie naprawdę solidny, wyróżniający się i do końca pełen dramatycznego napięcia.

Unikalny małomiasteczkowy klimat to moje pierwsze skojarzenie z tym tytułem. Przeszywający duch zacienionego, momentami wręcz dzikiego fragmentu środkowych Pirenejów, a także niepowtarzalna atmosfera małego górskiego miasteczka, niby turystycznego i tym samym pozornie otwartego, a jednak odczuwalnie przenikliwego, zdystansowanego i mocno niepokojącego. To właśnie w tej małej dusznej społeczności ulokowana zostaje wyjątkowa akcja fabularna – mija pięć lat od zaginięcia dwóch jedenastoletnich dziewczynek, jedna z nich nieoczekiwanie pojawia się w lesie, cała i zdrowa, a jednak ugodzona jakimś dziwnym, niewytłumaczalnym, gryzącym wręcz nastawieniem do śledztwa. Bo sprawa zaginięcia oczywiście wraca i ponownie mnoży szum wokół tajemniczego wydarzenia.
Ta niezwykła atmosfera tworzy w duszy aurę przeszywającego niepokoju, ale Monteperdido to nie tylko zatrważający klimat, to także świetnie zarysowani i zaskakująco różnorodni bohaterowie. W tej powieści dosłownie każdy, niezależnie od przydzielonej roli, zdaje się nieść jakąś nutę tajemnicy, zdaje się coś ukrywać, a przynajmniej nie mówić wszystkiego. To właśnie te sekrety i dziwne niedopowiedzenia sprawiają, że ta mała górska społeczność okazuje się tak nieczytelna, mglista, może nawet odpychająca. Ale właśnie o takie wrażenia chodzi autorowi! Agustín Martínez wykorzystuje bowiem najlepsze możliwe sposoby, aby namieszać w głowie. Aby podstawić możliwe, czasami wręcz szalone rozwiązania i następnie pokazać, jak bardzo są one błędne. Czytelnik może jedynie dziękować – tak dobrze jest skonstruowana ta intryga. Jedno jest tylko ważne, trzeba uszanować opisowy charakter powieści, docenić wręcz szczegółowość zdarzeń i czerpać z tych detali jak najwięcej. Bo to właśnie w nich może czekać rozwiązanie zagadki. 

To było niezwykłe doświadczenie kryminalne! Specyficzny małomiasteczkowy klimat, zawiesista, mroczna wręcz aura majestatu rozchodzącego się pasma gór, a także przerażająco dobrze skonstruowana intryga kryminalna, gwarantująca regularne i z pewnością niespodziewane zwroty akcji – to właśnie te elementy czynią debiut Agustína Martíneza kryminałem solidnym i naprawdę wyjątkowym. Chociaż Monteperdido odczuwalnie wymaga czasu i koncentracji – tu każdy szczegół zdaje się mieć choćby mgliste połączenie ze śledztwem – to jednak właśnie te detale sprawiają, że w trakcie lektury czytelnikowi towarzyszy nie tylko rosnąca ciekawość, ale też trudna do oswojenia niepewność. Niepewność, która znacząco wyróżnia ten tytuł na tle innych. Moim zdaniem jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników gatunku.

„OSZUSTKA” – JANELLE BROWN | Harlan Coben zakochał się w każdej stronie tej powieści!

„OSZUSTKA” – JANELLE BROWN | Harlan Coben zakochał się w każdej stronie tej powieści!

Instagram. Miejsce zapisu wspomnień oraz uwieczniania pasji na pięknych fotografiach. Ale nie tylko. Instagram to dla niektórych ucieczka od nieprzyjemnej i mocno uwierającej samotności, a także miejsce, w którym można poczuć się lepszym i szczęśliwszym – można bowiem publicznie emanować pięknem, znajomościami i nierzadko też widocznym bogactwem. To właśnie to bogactwo staje się nierzadko pożywką dla współczesnych złodziei, czyhających po cichu wśród tysięcy nieznanych obserwujących. Taką bohaterkę przedstawia Janelle Brown w powieści Oszustka – niesamowitym thrillerze, który ma stać się fabularną podstawą dla serialu produkcji Amazon Prime z Nicole Kidman.

Autorka robi coś genialnego! Świadomie oddaje głos dwóm kobiecym bohaterkom. Jedną z nich jest Nina Ross, tytułowa oszustka, która chcąc zgromadzić środki na leczenie ciężko chorej matki, decyduje się na przeprowadzenie ostatniego w swej złodziejskiej karierze skoku. Jej celem staje się instagramowa influencerka i ambasadorka marek, Vanessa Liebling, która wyraźnie traci apetyt na próżne celebryckie życie. To właśnie Vanessa staje się z czasem drugą narratorką tej powieści. Większość scen przedstawiona jest zatem z dwóch perspektyw, czytelnik poznaje najpierw wersję jednej bohaterki, a następnie ogląda te same wydarzenia przestawione oczami drugiej. Ta naprzemienna narracja pierwszoosobowa to bez wątpienia strzał w dziesiątkę – odbiorca poznaje bowiem nie tylko suchy bieg fabuły, ale też w osobliwy sposób utożsamia się z kobiecymi postaciami, zaczyna wtapiać się w ich gęsto obsiane myśli i mimowolnie łapie się na wspieraniu każdej z nich. To prawdopodobnie jest w tej powieści najpiękniejsze – mimo, iż obie kobiety mają dużo złego za pazuchą i tym samym trudno chwalić ich decyzje życiowe, to jednak obie są na tyle intrygujące, charakterne i nieprzewidywalne, że zwyczajnie przyjemnie obserwuje się ich działania.
A dzieje się w tej książce naprawdę dużo! Zaproponowana przez Ninę Ross intryga jest tak pomysłowo obudowana, momentami wręcz szokująca, że aż trudno jej nie podziwiać. Do tego warto dodać, że jej szaleńczy plan to jedynie zalążek większej afery fabularnej. Janelle Brown naprawdę świetnie wrabia czytelnika, pozwala mu niemal zaprzyjaźnić się z bohaterkami i zrozumieć ich często skandaliczne postawy, aby niespodziewanie rzucić taką sceną, która każe zbierać przysłowiową szczękę z podłogi. Takich momentów totalnego zaskoczenia jest tu kilka, lecz muszę otwarcie przyznać jedno – na najbardziej emocjonujące i ciekawe wydarzenia trzeba zwyczajnie trochę poczekać. Charakter powieści jest bowiem odczuwalnie opisowy, Janelle Brown mocno skupia się na charakterystyce postaci, ich bogatych osobowościach, minionych doświadczeniach oraz decyzjach przeszłości, które doprowadziły obie kobiety do fabularnego spotkania. Szerokie opisy wspomnień, miejsc oraz potencjalnych zdobyczy z pewnością wpływają na tempo czytania, ale wystarczy w skupieniu dać się ponieść tym pięknym zarysom, aby docenić ich niewątpliwe walory. To właśnie dzięki nim czytelnik tak mocno odczuwa późniejsze zwroty akcji.
Janelle Brown zrobiła coś niebywałego! Pozwoliła dwóm niesamowitym kobietom dyktować przebieg tej wyjątkowej powieści. Oszustka Nina Ross oraz instagramowa celebrytka Vanessa Liebling to dwie różne osobowości, aczkolwiek obie mocno intrygujące, charakterne i nieprzewidywalne do ostatnich stron. To właśnie ich przemyśleniom oraz podejmowanym przez nie decyzjom, intryga z każdą sceną staje się coraz bardziej szokująca, momentami wręcz szalona. I nie zmieni tego odczuwalnie opisowy charakter Oszustki. Może na te najważniejsze i tym samym najbardziej ekscytujące momenty trzeba cierpliwie poczekać, autorka świadomie bowiem usypia czujność czytelnika, ale naprawdę warto – druga połowa tej historii to thriller z prawdziwego zdarzenia, który naprawdę warto przeżyć. Takiej książki po prostu jeszcze nie było!

„BIBLIOTEKARKA Z PARYŻA” – JANET SKESLIEN CHARLES | Ta książka mnie totalnie oczarowała!

„BIBLIOTEKARKA Z PARYŻA” – JANET SKESLIEN CHARLES | Ta książka mnie totalnie oczarowała!

Praca w bibliotece dla wielu zdaje się być urzeczywistnieniem najpiękniejszych marzeń. Tysiące niepowtarzalnych historii zamkniętych w mniej lub bardziej podniszczonych okładkach, stare przykurzone i z pewnością mocno wysłużone regały, a także ta nieskazitelna, magiczna wręcz cisza, przerywana jedynie szelestem przewracanych stron. To właśnie w Amerykańskiej Bibliotece w Paryżu, swoją wymarzoną posadę otrzymuje Odile – tytułowa bohaterka powieści Bibliotekarka z Paryża. Młoda paryżanka nie spodziewa się jednak, jak trudnym wyzwaniem okaże się dla niej praca bibliotekarki w najbardziej traumatycznym momencie historii – w okrutnym czasie II wojny światowej.

Historia Odile w większości przedstawiona jest przez nią samą – Janet Skeslien Charles oddaje bowiem głos młodej paryżance i pozwala jej samodzielnie relacjonować wydarzenia. Ta pierwszoosobowa narracja pozwala odbiorcy nie tylko podejrzeć życie zachwyconej upragnioną pracą bibliotekarki, ale też zrozumieć jej myśli, poczuć kotłujące się w niej uczucia i po cichu wspierać ją w najtrudniejszych decyzjach – inaczej pisząc, pozwala w pełni utożsamić się z bohaterką. Przepełniona emocjami relacja Odile zdaje się być jednak tak samo piękna, co mocno przerażająca – rozpoczynająca się właśnie II wojna światowa, niespodziewane naloty wroga, opustoszałe ulice i nieprzyjemne kontrole Gestapo nie pozostawiają kobiecie złudzeń. W trosce o najbliższych oraz z miłości do ukochanej biblioteki i jej niesamowitych czytelników, Odile przyłącza się do Ruchu Oporu ze swoją najlepszą bronią – to książki i zapisane w nich piękne historie okazują się dla wielu ukojeniem w tych jakże nieludzkich czasach.
Chociaż większość wydarzeń fabularnych toczy się historycznie, tytułowa bibliotekarka nie jest jedyną narratorką tej powieści. Autorka regularnie przenosi bowiem czytelnika do początku lat 80-tych, gdzie opowieść przejmuje nastoletnia Lily. Zaintrygowana tajemniczą sąsiadką dziewczyna, powoli zaprzyjaźnia się ze starszą kobietą i krok po kroku odkrywa jej niesamowitą przeszłość. Ten stylistyczny zabieg pozwala nie tylko poznać dalsze losy głównej bohaterki, ale przede wszystkim pozwala zrozumieć emocje, jakie towarzyszyły jej przez lata. W tej historii przeplatają się bowiem najważniejsze uczucia – to opowieść o sile wielkiej miłości, niezwykłej przyjaźni, ale też o ogromnej pasji do literatury, która niejednokrotnie okazała się nadzieją na przetrwanie najgorszego. Ta uczuciowa warstwa powieści jest tak bardzo rozbudowana, jest też tak pięknie opisana, że trudno się nią nie zachwycać.

Ta książka mnie totalnie oczarowała! Jest to niezwykłe połączenie powieści obyczajowej z powieścią historyczną – te dwa gatunki przeplatają się tu wzajemnie, tworząc wyjątkowe i przede wszystkim mocno emocjonujące doświadczenie literackie. Ile w tej książce jest uczuć i wielkich emocji! To historia o ogromnej sile miłości, o niezwykłej przyjaźni, ale też o niesamowitej pasji do literatury, która w czasach okrutnej II wojny światowej, dla wielu okazała się jedyną nadzieją, takim emocjonalnym ukojeniem. Fabuła tej powieści jest też cudownie opisana – jestem zadurzona w każdym słowie i w każdym pięknym cytacie! Jeżeli lubicie chociażby twórczość Zafona, to Bibliotekarkę z Paryża z pewnością także pokochacie!

„KUBAŃCZYCY. ZWYKLI LUDZIE W NIEMOŻLIWYM KRAJU” – ANTHONY DEPALMA | Nie tylko Dirty Dancing…

„KUBAŃCZYCY. ZWYKLI LUDZIE W NIEMOŻLIWYM KRAJU” – ANTHONY DEPALMA | Nie tylko Dirty Dancing…

Stare zabytkowe samochody, cygara, niegasnąca muzyka, uliczne tańce i jedne z najpiękniejszych piaszczystych plaż na świecie – to właśnie takie skojarzenia ma większość z nas na myśl o Kubie. Piękna wyspa, która zdaje się być ucieleśnieniem wakacyjnych marzeń, w rzeczywistości okazuje się zupełnie inna. To właśnie tę inną stronę Kuby – bardziej przerażającą, smutną i przede wszystkim boleśnie prawdziwą – pokazuje nam Anthony DePalma w swoim niezwykłym reportażu Kubańczycy. Zwykli ludzie w niemożliwym kraju.

Reporter wyraźnie skupia się na ludziach. Cary, Arturo, Lili, Jorge i María del Carmen to realni Kubańczycy, w większości mieszkający w miasteczku Guanabacoa we wschodniej Havanie, gdzie pozornie piękne starodawne auta w rzeczywistości okazują się rozsypującymi się starymi rzęchami, budynki rozpadają się niemal na oczach, a tani rum sprzedawany jest w małych kartonikach. Tutaj nie ma billboardów reklamowych, nie ma magicznych diet odchudzających, nie ma też setek hoteli i pięknych miejsc turystycznych – tutaj egzystencja człowieka zależy od jego własnej kreatywności w obchodzeniu piętrzących się wszędzie zakazów, jak również od niesamowitej odwagi, tak bardzo potrzebnej w ścieraniu się z kolejnymi przeciwnościami losu. Takich Kubańczyków – pełnych pasji i hartu ducha – przedstawia autor i w nadzwyczaj poruszający sposób opisuje ich losy na przełomie ostatnich kilkudziesięciu lat.
Na szczególną uwagę zasługuje zastosowana forma przekazu – ten splot niesamowitych życiorysów został bowiem wbudowany w niemal jedną literacką całość. Chociaż odbiorca ma do czynienia z reportażem i tym samym z prawdziwymi ludzkimi historiami, to jednak ten tytuł czyta się dosłownie jak powieść obyczajową. Niezwykle poruszającą, emocjonalną, momentami też zaskakująco odważną. Autorowi udaje się przemycić tu cały wachlarz emocji. Są tu prawdziwe smutki, realne dramaty i nieludzkie wręcz tragedie. Są też małe radości, często przeżywane po cichu, a także ogrom rodzinnej miłości. Są także mniejsze lub większe sukcesy zawodowe – osobliwe na miarę kraju, a przez to tak bardzo niespodziewane. Jest też nieomylna władza ze swoją niekończącą się polityczno-gospodarczą farsą. To właśnie w zaciszu ideałów rewolucji Fidela Castro, swoje życiowe ścieżki prowadzą bohaterowie tego wyjątkowego reportażu. 

Kuba to nie stare piękne samochody. Kuba to nie filmowy Dirty Dancing. Kuba to jedno z najbardziej kontrolowanych, odłączonych i przede wszystkim nasiąkniętych propagandą państw na świecie – to właśnie w cieniu porażającej gry politycznej, ze swoją codziennością mierzą się zwykli Kubańczycy. Reporter Anthony DePalma pozwala podejrzeć ich życie takim, jakie jest naprawdę. Książka Kubańczycy. Zwykli ludzie w niemożliwym kraju to zaskakująco dobry reportaż, ubrany w mocno poruszającą historię, pełną rozmaitych emocji, szalenie wciągającą i momentami tak bardzo odważną. Ten wyjątkowy tytuł polecam nie tylko miłośnikom reportaży.

„WOŁYŃSKA GRA” – JUSTYNA BIAŁOWĄS | Konflikt polsko-ukraiński wraca…

„WOŁYŃSKA GRA” – JUSTYNA BIAŁOWĄS | Konflikt polsko-ukraiński wraca…

O historii trudno mówić obiektywnie. Przewodnikiem po dawnych wydarzeniach zazwyczaj jest przecież ktoś, kto mniej lub bardziej opowiada się za jedną ze stron. Często wyznacznikiem poglądów historycznych są doświadczenia przodków, ich opowieści, stare zapiski, po prostu dawne wspomnienia. Tak samo jest w przypadku głównej bohaterki Wołyńskiej gry – bohaterki, której rodzina została boleśnie naznaczona piętnem „krwawej niedzieli”. Jagoda nie spodziewa się jednak, że brutalna historia jej przodków właśnie dogoniła ją samą. Trauma Wołynia wraca, aby niespodziewanie wciągnąć młodą kobietę w kryminalny wir stale odradzającego się konfliktu polsko-ukraińskiego.

Debiutująca na rynku wydawniczym Justyna Białowąs zaskakuje już na froncie. Książka Wołyńska gra, której tytuł automatycznie nasuwa myśl o przerażającej w treści powieści historycznej, okazuje się mocno współczesnym kryminałem, dla którego historia stanowi jedynie źródło powstałych zdarzeń. Dawna historia nieustannie pojawia się na ustach bohaterów, zdaje się być wręcz żywa w ich dialogach i rozważaniach, ale nie jest relacjonowana wprost. Pojawiające się sceny bestialskich mordów, tak niewyobrażalnie trudne w realnym wyobrażeniu, tutaj przedstawione są jako ciążące od lat wspomnienia. To właśnie te wspomnienia stają się motorem napędzającym akcję kryminalną. Śmierć studenta na Warszawskiej Ochocie oraz znaleziona przy nim tajemnicza karta do gry to tylko zalążek niebezpiecznych scen – niesiona własną ciekawością bohaterka wybiera się bowiem w niespodziewaną podróż, która każe jej zmierzyć się z historią jej własnych przodków.
Pani Białowąs udało się coś niebywałego – debiutująca autorka, mimo nieustannego nawiązywania do Wołynia i jasnego osądu nad bestialstwem dokonanych wówczas mordów, przy kreacji obecnego konfliktu, nie jest w żaden sposób stronnicza. Można wręcz powiedzieć, że jest zaskakująco obiektywna i pozwalając bohaterom samodzielnie relacjonować wydarzenia, daje czytelnikowi możliwość spojrzenia na bieżące wydarzenia z różnych perspektyw. Zaangażowana do głównej roli Jagoda nie jest postacią łatwą do przyswojenia. Chociaż jest to młoda kobieta, której codzienność wypełnia świat projektów i korporacji, to w obliczu poznanych Ukraińców, od razu wpada w sidła wewnętrznej paniki, staje się nieufna, a wręcz szukająca samych najgorszych przywar. Kreacja tej bohaterki może irytować, ale szczęśliwie nie tylko jej wrażenia zostają przekazane odbiorcy. Największą sympatię z pewnością budzi Maciej – samozwańczy i nieco surrealistyczny policjant, który może nie błyszczy wiedzą historyczną, ale w zamian nadrabia swoją niecodzienną osobowością. Męską ekipę wzbogaca też dwóch ukraińskich bohaterów. Dimka, który swoją wyraźnie agresywną postawą zdaje się być prowodyrem najgorszych scen, a także mało przyjemny Oleg, którego udział w powieści ociera się o największą dozę tajemnicy. Każda z tych postaci ma inne doświadczenia życiowe, jest też uzbrojona w inny wachlarz rodzinnych wspomnień, a przez to każda z nich patrzy na powstały konflikt z zupełnie innej strony.

Chociaż debiut Justyny Białowąs ewidentnie wymaga czasu, akcja fabularna jest bowiem nieśpieszna i wyraźnie skupia się na przemyśleniach bohaterów, to jest to bez wątpienia książka niezwykła, osobliwa, zaskakująco współczesna, a przy tym ubrana w niespodziewany gatunek literacki. Wołyńska gra to pięknie wydana – okładka imitująca kartę do gry to nie przypadek, karty bowiem stanowią ważną akcent w zaproponowanej intrydze – powieść kryminalna, której niepodważalne źródło stanowią wspomnienia rzezi wołyńskiej. Zastosowana przez autorkę naprzemienna narracja pierwszoosobowa sprawia dodatkowo, że odbiorca może poznać smak różnych stron konfliktu polsko-ukraińskiego. To właśnie ta różnorodność perspektyw i dbanie o maksymalny obiektywizm sprawiają, że debiut ten podziwia się nawet po zakończeniu lektury.

PATRONAT MEDIALNY

Copyright © 2016 Mozaika Literacka , Blogger