"INKUB" - ARTUR URBANOWICZ | Czy autor miał pomysł na widowisko kompletne?
Gdy kilka lat temu odkrywałam przerażające w swej treści opracowanie Młot na czarownice i jednocześnie żywcem chłonęłam inne tytuły poświęcone czarnej epoce średniowiecza, nawet przez myśl mi nie przeszło, że wrócę do tego tematu dzięki powieści duszą i scenerią ulokowanej na polskiej Suwalszczyźnie. A jednak, za sprawą niezwykle obszernego, doszczętnie przemyślanego i przede wszystkim fabularnie zdumiewającego Inkuba znalazłam się w scenariuszu nie tylko świeżym i zaskakującym, co wręcz miażdżącym ludzką wyobraźnię. Artur Urbanowicz ponownie pokazał bowiem, że jego twórczość nie ogranicza się do przykładnego zapisu niesionych fantazją zdarzeń, a raczej – poprzez intrygującą, logiczną i dogłębnie uzasadnioną sekwencję opisywanych zjawisk – staje się przeżyciem samym w sobie. Warto dodać, że przeżyciem szalonym, fascynującym i bez dwóch zdań niezapomnianym.
Artur Urbanowicz już swoim debiutem (Gałęziste) udowodnił, że potrafi dobrać epitety na tyle barwnie, dosadnie i przekonująco, aby stworzyć atmosferę idealnie komponującą się z zaproponowaną historią fabularną. Dokładnie tak samo jest z Inkubem, którego klimat okazuje się nie tylko mroczny i upiorny, co przede wszystkim gęsty, smolisty, złowieszczy i w każdym fragmencie niepokojący. Przekraczając próg tej powieści, czytelnik decyduje się zatem na dobrowolny udział w przedstawieniu, którego diaboliczny nastrój – tak dobrze spisany wyobraźnią autora – rozprzestrzenia się równomiernie po wszystkich zmysłach. To charakterystyczne napięcie nie rozchodzi się jednak non stop z tą samą intensywnością, jego zalążek zdaje się być wręcz niewinny, dopiero w kolejnych aktach autor pozwala mu wymykać się z pierwotnie osadzonych ram, momentami delikatnie, jedynie sygnalizując nadchodzące wydarzenia, wyrywkowo dając mu jednak coraz większą swobodę. Właśnie ten zróżnicowany przydział emocji sprawia, że Inkub wciąż trzyma odbiorcę w ryzach niepewności, w jednej chwili intryguje, aby po chwili rozbawić, przerazić lub po prostu dostarczyć kolejnych pytań. Warto też dodać, że autor uzbraja powieść w zauważalnie świeży, niewymuszony i fabularnie dobrze wbudowany humor sytuacyjny, który dodatkowo pozwala odbiorcy regularnie uśmiechać się pod nosem.
Klimat powieści z pewnością nie byłby tak bardzo wyczuwalny, gdyby nie świadomie dobrana sceneria. Jodoziary niemal w całości pochłonięte są bowiem mglistą aurą tajemnicy. Niedziałające telefony, swoiste odgłosy, zagubione krzyże i krucyfiksy, a także zielone światło, rozchodzące się niczym groźna poświata między przesiąkniętymi nocną ciemnością konarami leśnych drzew. Do tego lokalna historia, wedle której kilkadziesiąt lat wcześniej w jednym z domów mieszkała kobieta uznawana za czarownicę. W tej jakże enigmatycznej wiosce nawet mieszkańcy zdają się być zniechęceni życiem, ponurzy, schorowani, totalnie wręcz czymś przygnębieni. Czym właściwie jest to osobliwe coś, co nieustannie wgryza się w ich witalność i wysysa ją niemal do cna? To niektóre z elementów zagadki, jaką autor stawia przed czytelnikiem. Zagadki, która swymi szponami chwyta nie tylko bieżących wydarzeń, ale również tożsamych dziwnych zjawisk, jakie miały miejsce w Jodoziarach w latach 70-tych.
Dwutorowo prowadzona akcja pozwala spojrzeć na intrygę nieco szerzej, odbiorca ma bowiem możliwość starcia niektórych epizodów z przeszłości z obecnymi zdarzeniami, krystalizując sobie w głowie mniej lub bardziej rzeczowe podejrzenia. Takiej szansy pozbawiony zostaje natomiast Vytautas Česnauskis, policjant na wpół litewskiego pochodzenia, który mimo umiejętności aktywnie wspieranych przez mocny instynkt śledczy oraz czułe zmysły, musi dodatkowo otworzyć umysł na zjawiska, które zdają się przeczyć kultywowanej przez lata logice. To właśnie ten bohater, poprzez własny upór i trafną analizę zdarzeń, uświadamia odbiorcy, że w tej układance nic nie jest dziełem przypadku. Każdy, nawet pozornie nieistotny epizod, ma znaczenie dla całego procesu śledczego. Kreacja tego bohatera okazuje się nadzwyczaj autentyczna, autor uzbraja Vytautasa zarówno w cechy potwierdzające obrany przez niego zawód, jak chociażby odwaga, pewność siebie czy determinacja, ale nie zapomina o budowaniu jego słabszych stron, pokazując nieporadność policjanta w stosunku do upatrzonej kobiety lub zupełną niemoc w obliczu nieznanych mu zjawisk.
Analizując Inkuba, nie sposób nie wspomnieć o sposobie, w jaki Artur Urbanowicz przedstawia poszczególne elementy intrygi. Autor nie wzbrania się bowiem przed ujawnianiem osoby podejrzanej, czytelnik od początku ma zatem świadomość, w którą stronę powinny podążać jego zmysły, nieustannie poznaje też kolejne fragmenty układanki i chociaż część pytań pozostaje finalnie bez odpowiedzi, koniec pozwala mu zobrazować pełny i przede wszystkim logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Mogłabym napisać, że samo zakończenie zaskakuje lub przynosi pełną satysfakcję, ale w przypadku tej powieści byłoby to zdecydowanie za mało. Finał Inkuba to prawdziwa, niemal namacalna ekspansja szoku i niedowierzania, jego treść spada bowiem na odbiorcę niczym grom z jasnego nieba i tym samym buntuje się przed wejściem do jego świadomości. To tego rodzaju zakończenie, przy którym czytelnik mimowolnie wstrzymuje oddech, aby po chwili wykrzyczeć stanowcze „nie”.
Recenzja w pigułce
Inkub szokuje różnorodnością nastrojów. To lektura inna niż wszystkie, niecodzienna, z jednej strony duszna, brudna i niepokojąca, z drugiej natomiast zaskakująco lekka, przyjemna i humorystyczna. Artur Urbanowicz ponownie pokazał, że poprzez pierwszorzędną i świetnie zazębiającą się intrygę fabularną, odpowiednio wbudowaną w klimat narastającej grozy, a także poprzez przekonujące kreacje oraz regularnie przebijający się przez mglistą aurę humor sytuacyjny, można zbudować widowisko właściwie kompletne. Inkub to w moim odczuciu powieść najwyższej próby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twoją opinię :) Każdy komentarz jest dla mnie wartościowy i pozwala mi się stale rozwijać. Pozdrawiam i zapraszam jak najczęściej.