"IMMUNITET" - REMIGIUSZ MRÓZ | Cymelium na szali zwycięstwa

Rdzenni mieszkańcy meksykańskiego miasteczka Tequila twierdzą, że nazwa znanego trunku o tej samej nazwie oznacza „miejsce dzikich ziół” lub „miejsce, gdzie tną”. Remigiusz Mróz, mniej lub bardziej świadomie, korzysta z przytoczonej definicji i powieścią „Immunitet” konsekwentnie utrzymuje dziki charakter głównej bohaterki, a przy tym nie boi się odkrywać bardziej ludzkich kart jej życiorysu. Kolejna sprawa prawniczego duetu właśnie trafia przed oblicze sądu i ostro traktuje ich łapczywą chęć na zwycięstwo. Czy skalana alkoholem ostrość wypowiedzi i pokrętne tłumaczenia wystarczą, aby wygrać z góry przegraną sprawę?

Posądzenie o zabójstwo człowieka każdorazowo budzi negatywne emocje, ale prawdziwa krytyka przychodzi wtedy, gdy miejsce oskarżonego zajmuje ten, kto praworządność powinien mieć w najmniejszym palcu. Publiczne oskarżenie o zabójstwo pada na najmłodszego w historii sędziego Trybunału Konstytucyjnego, który okazuje się dawnym znajomym Joanny Chyłki. Pozornie nic nie wskazuje na winę sędziego, a jednak prokuratura stanowczo dąży do uchylenia immunitetu. Znana z ciętego języka prawniczka kancelarii Żelazny & McVay podejmuje się trudnej obrony, po cichu licząc na rychły powrót do prawniczej elity. Współpraca z Kordianem nierzadko przekracza sferę zawodową, co czytelnik odbiera jako jedyną w swoim rodzaju i bez dwóch zdań unikatową, relację między aplikantem a jego szefową.

Okoliczności sprawiają, że duże fragmenty prywaty wypływają na wierzch fabuły, ale autor dzielnie trzyma rękę na pulsie i nie ryzykuje ich nadmiarem w stosunku do prowadzonej sprawy sądowej. Niewątpliwy atut stanowią też wplecione w fabułę wątki poboczne, wśród których koczują bezduszne i przede wszystkim nielegalne walki psów, a także waga polityki w funkcjonowaniu polskich organów sprawiedliwości. Remigiusz Mróz sprawnie lawiruje między przepisami prawa i zuchwale wykorzystuje powagę instytucji, jaką jest Trybunał Konstytucyjny, do stworzenia dosadnego tła powieści. Rozchwytywany medialnie organ stanowi wyjątkowo elastyczny materiał, który z łatwością dopasowuje się do przeciętnego czytelnika. Odbiorca szybko pochłania kolejne strony i mimo braku moralnych podstaw, chętnie uczestniczy w niecodziennej obronie oskarżonego. Na dynamikę lektury wpływa też stale rosnąca ciekawość, która okazuje się wiernym towarzyszem i nie odpuszcza do ostatniej strony. Ostateczny wyrok sądu nosi znamiona zaskakującego, lecz większość faktów wychodzi na jaw zdecydowanie szybciej. Mróz podtrzymuje jednak tradycję finalnej zagłady w umyśle czytelnika, choć tym razem, owocne zakończenie kieruje przewrotnie poza mury sądu. 

Żmudna budowa postaci potwierdza pracowitość i zawziętość, jaka bez dwóch zdań charakteryzuje zaangażowanie autora. Charyzma i doświadczenie Joanny Chyłki sprawiają, że czytelnik z dużym zainteresowaniem obserwuje, z jaką perfidnością bohaterka radzi sobie na scenie zawodowej. Niezależnie od ogromu porażki, prawie zawsze wyciąga odpowiednią receptę i szybko przechodzi do kontrataku, czerpiąc nowe pomysły z nikomu nieznanego zaplecza. Mniej wyraźną twarz prawniczki można zaobserwować w czterech ścianach jej domu, gdzie rządy przejmuje tequila. Sfabrykowana przez alkohol prowizoryczna świeżość umysłu kieruje działaniami bohaterki i pozwala jej regularnie przekraczać granicę ludzkiej przyzwoitości. W nieświadomej walce z nałogiem prawniczce pomaga Zordon, którego działania w tej materii okazują się zbyt partyzanckie. Zawodowo Kordian sumiennie partneruje doświadczonej Chyłce, uczy się też sprytnych manewrów własnego języka, dzięki czemu sam zaczyna błyszczeć na salach sądowych. Jego wyrazistość na tle prywatnym jest nieco mniejsza, ale końcowe strony pokazują, że potrafi być stanowczy, a fragmentami nawet niesamowicie męski. 

Chyłka nieprzerwanie droczy się z aplikantem, ale to mocno przyprawione przekomarzanie ma stale zauważalny podtekst, na który odbiorca czeka cierpliwie od pierwszego tomu. Między licznymi iskrami zdaje się bowiem wyłaniać uczucie, którego żaden z dwójki prawników nie chce przyjąć na własne bary. Czytelnik widzi jednak ogromny postęp w unikatowej relacji bohaterów i mimowolnie trzyma kciuki za poziom iskier, jakie wywołują kolejne długie spojrzenia. 

Remigiusz Mróz nie pierwszy raz udowadnia kreatywność w doborze fundamentów powieści, ale poziom szczegółowości w „Immunitecie” może okazać się zbyt mały dla bardziej chciwego czytelnika. Okoliczności zabójstwa pozornie są wytłumaczone, ale ostatnie posiedzenie sądu potraktowane jest nieco zbyt pobieżnie i brakuje w nim brutalnego zaskoczenia, jakie dotychczas cechowało prowadzone sprawy. Autor zostawia też zbyt dużą swobodę w wyjaśnieniu późnego ujawnienia dawnej sprawy. Bardziej dociekliwy czytelnik może w tym wyczytać brak pomysłu na sensowne objaśnienie, ale przeciętny odbiorca powinien odczuć wystarczającą satysfakcję z przedstawionego finału. 

Cierpliwa kreacja bohaterów w połączeniu z pochłaniającą fabułą tworzy mocny i wyrazisty obraz, na który patrzy się krótko, aczkolwiek na tyle intensywnie, aby zapamiętać go na długo. Odwołując się do dryfującego po morzu posłowia, jakie autor skierował do czytelników w „Immunitecie”, nie mam wątpliwości, że statek z historią prawniczego duetu na pokładzie, sterowany jest z niesamowitą wyobraźnią i stale obiera właściwy szlak. Jeżeli zatem fala znajomości z Joanną Chyłką i Zordonem u kogoś jeszcze nie powstała, zachęcam do jej rychłego wywołania. 

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Twoją opinię :) Każdy komentarz jest dla mnie wartościowy i pozwala mi się stale rozwijać. Pozdrawiam i zapraszam jak najczęściej.

PATRONAT MEDIALNY

Copyright © 2016 Mozaika Literacka , Blogger