"Z DALA OD ZGIEŁKU" - THOMAS HARDY
Wiedziona proponowaną przez kina, a nawet samą okładkę, ekranizacją pozycji „Z dala od zgiełku”, chciałam zdążyć przed nieuchronnym momentem obejrzenia filmu i zajrzałam do jej książkowej wersji. Jedyne kilka dni minęło, a już mam za sobą ostatnie zdanie powieści. Nie ukrywam, że to moje drugie spotkanie z twórczością Thomasa Hardy’ego więc nieuniknione było porównanie dwóch dziewiętnastowiecznych dzieł tego naturalistycznego pisarza. Wcześniejsze spotkanie dotyczyło najbardziej znanej powieści: „Tessa D’Urberville. Historia kobiety czystej” i przyznaję, że przygody Tess postawiły poprzeczkę na tyle wysoko, że obecna lektura nie sięgnęła, a nawet nie musnęła poprzeczki.
Nie oznacza to jednak, że powieść była nudna, czy słaba. Nie odbiegała też klimatem od poprzedniczki, a wręcz przypomniała mi ją znacząco. To, w jaki sposób Hardy opisał angielską prowincję w „Z dala od zgiełku”, zasługuje na wielką pochwałę. Niemal czułam zapach zboża i miałam w oczach stada owiec przechodzące przez zielone łąki angielskiej farmy. Autor potrafił skupić się na detalach, których nie dostrzegłby przeciętny człowiek, ukazując przy tym naturalizm w najczystszej postaci. Jeżeli są jeszcze na świecie miejsca, które dałoby się scharakteryzować choćby podobnie, to pakuję się i jadę, by odkryć uroki na żywo. Z pewnością do listy miejsc, które chciałabym odwiedzić, wpisuję angielską wieś, taką typowo farmerską, jaką poznałam czytając powieść.
Jak na tle wiejskich pól i beczących owiec wypadli bohaterowie?
Tu w głównej roli została postawiona Betsaba, młoda, piękna i pozbawiona choćby krzty strachu, kobieta, która obejmuje zarządzanie farmą. Można mieć wrażenie, że nieomal przez większość część historii, Betsaba jest bohaterką silną, nawet stanowczą, ale to tylko złudzenie. Kolejne wydarzenia pokazują, że jest ona postacią otuloną pewnymi normami, aż nadto zdaną na łaskę sił zewnętrznych, a w ważnych decyzjach, wręcz nierozsądną. Betsaba jest typową bohaterką dla stylu Hardy’ego, która próbuje przeciwstawić się losowi, brnąc tym samym w jeszcze bardziej ślepy zaułek. Popełniając kolejne życiowe błędy, trafia na sytuację bez dobrego wyjścia. Tylko przypadek lub szczęśliwy zbieg okoliczności, może odmienić los tej tragicznej postaci.
Nie zapominając, że książka to przede wszystkim romans, muszę przybliżyć drugą połówkę Betsaby, choć tu, już na początku, pojawia się wątpliwość. Wątpliwość pokierowana jest faktem, że o naszą młodą farmerkę stara się aż trzech mężczyzn. Każdy z nich to postać mocna na swój sposób, dążąca do zdobycia Betsaby całkiem inną drogą. Spotykamy tu farmera Gabriela Oak’a, opanowanego i trzymającego emocje oraz uczucia w silnych ryzach. Jest to człowiek dbający o wszystko wokół i bez zbędnych ceregieli przynoszący pomoc (chociażby ratunek medyczny dla chorych owiec, ale przykładów jest więcej). Oak’a charakteryzuje też nieograniczona wiedza o hodowli owiec oraz zgodne pożycie z naturą, dzięki któremu jest jakby jej niezbędną częścią. To właśnie Gabriel Oak od początku wykazuje najprawdziwsze uczucia do głównej bohaterki, lecz świadomy swego niższego statusu, szanuje wybory ukochanej. Nie mniej jednak, spotkania tej pary to spotkania prawdziwych przyjaciół, którzy rozumieją się bez słów.
Drugim kandydatem do roli męża farmerki, jest właściciel ziemski Boldwood, którego uczucia zakwitają po niefortunnym żarcie walentynkowym ze strony samej Betsaby. Jak bardzo nietaktowny był to żart, bohaterka przekonuje się praktycznie do końca powieści. To jedno żartobliwe wydarzenie, doprowadza do szeregu nieoczekiwanych zdarzeń i zakwitu uczuć, jakich Boldwood nigdy na oczy nie widział. Co gorsze, czytelnik mając choćby minimalną wiedzę o ludzkim umyśle, szybko zauważy w tym bohaterze osobę chorą, zabłąkaną, nieświadomą własnej zguby.
Ostatnim partnerem dla Betsaby jest sierżant Troy. W tym przypadku, gdybyśmy szli myślami naszej bohaterki, widzielibyśmy w Troy’u bohatera bardzo romantycznego, którego charakteryzuje duża otwartość i spontaniczność. Jednak Hardy pokazuje czytelnikowi już od początku, że nie jest to postać tak pozytywna, jak widzi ją Betsaba. Troy jest bowiem zwykłym kochasiem i lowelasem, który swoje prawdziwe uczucia wiernie trzyma w sobie, aby rzucić je w oczy Betsaby w najmniej oczekiwanym, tragicznym momencie.
Trzech męskich bohaterów, Gabriel, którego lubimy od początku, Boldwood, którego od początku nienawidzimy i Troy, który dodaje uroku, ale czujemy, że jest podejrzany i wiemy, że w końcu wyskoczy z jakąś mało przyjemną niespodzianką. „Z dala od zgiełku” nie jest jednak typowym romansem. Nie ma tu dwóch ludzi, którzy od tak zakochują się w sobie i zwalczają ewentualne trudności, by pozostać ze sobą na zawsze. Brakuje też scen łóżkowych i charakterystycznych dla romansów zbliżeń. Jest to romans tragiczny, w którym muszą zdarzyć się sceny wręcz brutalne, by świat ujrzeć mógł wnętrze prawdziwych uczuć. To, że główna bohaterka tak bardzo wierzy, że nie jest w stanie zmienić swojego przeznaczenia, zostało oddane czytelnikowi w bardzo naturalny sposób. Emocje, które targają bohaterami, świadczą o głębokim naturalizmie, którym kierował się Thomas Hardy pisząc powieść.
„Tam jednak, gdzie szczęśliwe okoliczności sprzyjają rozwinięciu się takiego złożonego uczucia, to okazuje się ono miłością silną jak śmierć, miłością, której żadne wody nie ochłodzą ani żadne fale nie zatopią, wobec niej zaś uczucie zwane namiętnością zwiewne jest jak dym.”
Wiedząc, że książka napisana została przed przygodami Tess, utwierdziłam się mimowolnie w przekonaniu, że była dobrym prologiem do prawdziwego dzieła autora. Wprowadził on nas w uroczy klimat angielskiej wsi, przedstawił dość tragiczny los kilkoro młodych zakochanych ludzi, ale czytając powieść, miałam ciągłe, regularne wrażenie, że coś tu jest naciągane, a może mało realne. Nie wiem, czy mam na myśli chorobę psychiczną (bo jak inaczej nazwać pewne zachowania?) farmera Boldwood’a, czy może urojone późniejsze zachowania Troy’a (ucieczka i praca w cyrku), a może pozbawione emocji czyny Oak’a, który mimo, że jest postacią nieomal biblijną, to jednak brakuje mu charakteru i typowej dla romansów męskości. Sama historia też wydaje się być na plus dla Tessy D’Urberville, której los nie szczędzi zdecydowanie bardziej niż Betsaby.
Niezależnie od moich osobistych odczuć, a tym bardziej od nieuchronnego porównywania powieści do późniejszego wielkiego dzieła autora, polecam przeczytanie obydwu historii i wyrobienie własnej opinii. Obydwie powieści przedstawiają w sposób co najmniej realistyczny angielską wieś z XIX wieku, a to jest już ogromny impuls do czytania. Co prawda, żadna z tych opowieści nie jest typową wiejską sielanką, a raczej tragedią rozgrywającą się w harmonijnym prowincjonalnym świecie, ale to właśnie ten mix spokoju i chaotycznych wydarzeń, stanowi o niesamowitym kunszcie Thomasa Hardy’ego.
Nie oznacza to jednak, że powieść była nudna, czy słaba. Nie odbiegała też klimatem od poprzedniczki, a wręcz przypomniała mi ją znacząco. To, w jaki sposób Hardy opisał angielską prowincję w „Z dala od zgiełku”, zasługuje na wielką pochwałę. Niemal czułam zapach zboża i miałam w oczach stada owiec przechodzące przez zielone łąki angielskiej farmy. Autor potrafił skupić się na detalach, których nie dostrzegłby przeciętny człowiek, ukazując przy tym naturalizm w najczystszej postaci. Jeżeli są jeszcze na świecie miejsca, które dałoby się scharakteryzować choćby podobnie, to pakuję się i jadę, by odkryć uroki na żywo. Z pewnością do listy miejsc, które chciałabym odwiedzić, wpisuję angielską wieś, taką typowo farmerską, jaką poznałam czytając powieść.
Jak na tle wiejskich pól i beczących owiec wypadli bohaterowie?
Tu w głównej roli została postawiona Betsaba, młoda, piękna i pozbawiona choćby krzty strachu, kobieta, która obejmuje zarządzanie farmą. Można mieć wrażenie, że nieomal przez większość część historii, Betsaba jest bohaterką silną, nawet stanowczą, ale to tylko złudzenie. Kolejne wydarzenia pokazują, że jest ona postacią otuloną pewnymi normami, aż nadto zdaną na łaskę sił zewnętrznych, a w ważnych decyzjach, wręcz nierozsądną. Betsaba jest typową bohaterką dla stylu Hardy’ego, która próbuje przeciwstawić się losowi, brnąc tym samym w jeszcze bardziej ślepy zaułek. Popełniając kolejne życiowe błędy, trafia na sytuację bez dobrego wyjścia. Tylko przypadek lub szczęśliwy zbieg okoliczności, może odmienić los tej tragicznej postaci.
Nie zapominając, że książka to przede wszystkim romans, muszę przybliżyć drugą połówkę Betsaby, choć tu, już na początku, pojawia się wątpliwość. Wątpliwość pokierowana jest faktem, że o naszą młodą farmerkę stara się aż trzech mężczyzn. Każdy z nich to postać mocna na swój sposób, dążąca do zdobycia Betsaby całkiem inną drogą. Spotykamy tu farmera Gabriela Oak’a, opanowanego i trzymającego emocje oraz uczucia w silnych ryzach. Jest to człowiek dbający o wszystko wokół i bez zbędnych ceregieli przynoszący pomoc (chociażby ratunek medyczny dla chorych owiec, ale przykładów jest więcej). Oak’a charakteryzuje też nieograniczona wiedza o hodowli owiec oraz zgodne pożycie z naturą, dzięki któremu jest jakby jej niezbędną częścią. To właśnie Gabriel Oak od początku wykazuje najprawdziwsze uczucia do głównej bohaterki, lecz świadomy swego niższego statusu, szanuje wybory ukochanej. Nie mniej jednak, spotkania tej pary to spotkania prawdziwych przyjaciół, którzy rozumieją się bez słów.
Drugim kandydatem do roli męża farmerki, jest właściciel ziemski Boldwood, którego uczucia zakwitają po niefortunnym żarcie walentynkowym ze strony samej Betsaby. Jak bardzo nietaktowny był to żart, bohaterka przekonuje się praktycznie do końca powieści. To jedno żartobliwe wydarzenie, doprowadza do szeregu nieoczekiwanych zdarzeń i zakwitu uczuć, jakich Boldwood nigdy na oczy nie widział. Co gorsze, czytelnik mając choćby minimalną wiedzę o ludzkim umyśle, szybko zauważy w tym bohaterze osobę chorą, zabłąkaną, nieświadomą własnej zguby.
Ostatnim partnerem dla Betsaby jest sierżant Troy. W tym przypadku, gdybyśmy szli myślami naszej bohaterki, widzielibyśmy w Troy’u bohatera bardzo romantycznego, którego charakteryzuje duża otwartość i spontaniczność. Jednak Hardy pokazuje czytelnikowi już od początku, że nie jest to postać tak pozytywna, jak widzi ją Betsaba. Troy jest bowiem zwykłym kochasiem i lowelasem, który swoje prawdziwe uczucia wiernie trzyma w sobie, aby rzucić je w oczy Betsaby w najmniej oczekiwanym, tragicznym momencie.
Trzech męskich bohaterów, Gabriel, którego lubimy od początku, Boldwood, którego od początku nienawidzimy i Troy, który dodaje uroku, ale czujemy, że jest podejrzany i wiemy, że w końcu wyskoczy z jakąś mało przyjemną niespodzianką. „Z dala od zgiełku” nie jest jednak typowym romansem. Nie ma tu dwóch ludzi, którzy od tak zakochują się w sobie i zwalczają ewentualne trudności, by pozostać ze sobą na zawsze. Brakuje też scen łóżkowych i charakterystycznych dla romansów zbliżeń. Jest to romans tragiczny, w którym muszą zdarzyć się sceny wręcz brutalne, by świat ujrzeć mógł wnętrze prawdziwych uczuć. To, że główna bohaterka tak bardzo wierzy, że nie jest w stanie zmienić swojego przeznaczenia, zostało oddane czytelnikowi w bardzo naturalny sposób. Emocje, które targają bohaterami, świadczą o głębokim naturalizmie, którym kierował się Thomas Hardy pisząc powieść.
„Tam jednak, gdzie szczęśliwe okoliczności sprzyjają rozwinięciu się takiego złożonego uczucia, to okazuje się ono miłością silną jak śmierć, miłością, której żadne wody nie ochłodzą ani żadne fale nie zatopią, wobec niej zaś uczucie zwane namiętnością zwiewne jest jak dym.”
Wiedząc, że książka napisana została przed przygodami Tess, utwierdziłam się mimowolnie w przekonaniu, że była dobrym prologiem do prawdziwego dzieła autora. Wprowadził on nas w uroczy klimat angielskiej wsi, przedstawił dość tragiczny los kilkoro młodych zakochanych ludzi, ale czytając powieść, miałam ciągłe, regularne wrażenie, że coś tu jest naciągane, a może mało realne. Nie wiem, czy mam na myśli chorobę psychiczną (bo jak inaczej nazwać pewne zachowania?) farmera Boldwood’a, czy może urojone późniejsze zachowania Troy’a (ucieczka i praca w cyrku), a może pozbawione emocji czyny Oak’a, który mimo, że jest postacią nieomal biblijną, to jednak brakuje mu charakteru i typowej dla romansów męskości. Sama historia też wydaje się być na plus dla Tessy D’Urberville, której los nie szczędzi zdecydowanie bardziej niż Betsaby.
Niezależnie od moich osobistych odczuć, a tym bardziej od nieuchronnego porównywania powieści do późniejszego wielkiego dzieła autora, polecam przeczytanie obydwu historii i wyrobienie własnej opinii. Obydwie powieści przedstawiają w sposób co najmniej realistyczny angielską wieś z XIX wieku, a to jest już ogromny impuls do czytania. Co prawda, żadna z tych opowieści nie jest typową wiejską sielanką, a raczej tragedią rozgrywającą się w harmonijnym prowincjonalnym świecie, ale to właśnie ten mix spokoju i chaotycznych wydarzeń, stanowi o niesamowitym kunszcie Thomasa Hardy’ego.
Na razie chyba nie mam ochoty na tę książkę, ale kto wie - może kiedyś ;)
OdpowiedzUsuńNa taki romans trzeba mieć specjalną wenę, tym bardziej, że realia nie są współczesne, a XIX-wieczne. Pozdrawiam :)
UsuńOglądałam film, który mnie niesamowicie znudził. Bardzo naciągana wydawała mi się historia trzech mężczyzn zakochanych w jednej kobiecie. Mam nadzieję, że książka będzie lepsza. W końcu to klasyka, którą warto znać. :-)
OdpowiedzUsuńO widzisz, teraz i ja zacznę obawiać się filmu :) Obejrzę pewnie któregoś jesiennego wieczoru i wtedy sama zweryfikuję, czy czuję do niego miętę. Książka, jak napisałaś, to w pewnym sensie klasyka, a przynajmniej sam autor wart jest pokłonu. Pozdrawiam :)
UsuńBardzo chcę przeczytać tę powieść, bo nie miałam okazji poznać jeszcze pióra tego pisarza.
OdpowiedzUsuńZachęcam bo jestem ciekawa opinii innych. Natomiast polecam zdecydowanie „Tessę D’Urberville". Moim zdaniem, to w niej wychodzi prawdziwy kunszt Hardy'ego.
UsuńMnie ta książka nie powaliła, spodziewałam się po niej czegoś więcej...
OdpowiedzUsuńDokładnie, ja również nie dostrzegłam efektu "wow". A Hardy póki co zostanie w moich oczach jak ten pan od Tessy, a nie od Betsaby .
UsuńMiłka, film jak dla mnie jest sporym zawodem. W książce płynęłam wśród tych pól malowanych zbożem rozmaitym... a w ekranizacji burczałam pod nosem, jak spartolili pięknie zarysowane przez Hardego charaktery postaci.
OdpowiedzUsuńSkoro masz w planach obejrzeć film w jesienny wieczór, to koniecznie zaopatrz się w czekoladę, bo przyda się na osłodę tej niezbyt porywającej próby przeniesienia tego zacnego dzieła na ekran. ;)
Nie czytałam "Tess" (choć wiem, że z nią najbardziej kojarzony jest Hardy), ale oglądałam mini-serial BBC i muszę powiedzieć, że bardzo mi się podobał, zatem książka może być tylko lepsza. :) Jest w moich czytelniczych planach. :)
Też oglądałam ten mini-serial i rzeczywiście mi się podobał, ale widziałam też starszą ekranizację Polańskiego. Ta była trochę uboga, ale trzeba wziąć poprawkę, że była ekranizowana prawie dwadzieścia lat wcześniej.
UsuńWidzę, że opinie o "Z dala od zgiełku" co raz bardziej oddalają mnie od rychłego oglądania, może poczekam, aż pojawi się w TV i wtedy się skuszę :)
Pozdrawiam i uciekam, bo właśnie zaczynam urlop :)