„JAKBY JUTRO NIE BYŁO” – TOMASZ KIERES | To przede wszystkim degustacja dojrzałej wrażliwości.

Jedna odległa chwila. Jeden niedookreślony nastoletni gest – tak niecodziennie oszczędny w słowach, a jednocześnie tak bardzo esencjonalny i zwyczajnie przyjemny. I chociaż wyraźnie przykryty kurzem minionego czasu, niespodziewanie wraca w naturalnie przywołanym wspomnieniu. W portrecie mglistego przeżycia, domaga się wyjaśnienia po prawie trzydziestu latach. Jedna ofiarna scena z przeszłości, która staje się prologiem dla bieżących wydarzeń – dla historii mężczyzny, zwiedzionego instynktowną potrzebą interpretacji kruszejącego w pamięci dnia. Właśnie tak ustronnych doznań powinien spodziewać się czytelnik najnowszej powieści Tomasza Kieresa – książki o niesamowicie refleksyjnym tytule Jakby jutra nie było.

To subtelna i odczuwalnie wyważona kompozycja, z pewnością nieśpieszna, fabularnie naznaczona przypadkowym znaleziskiem – srebrnym łańcuszkiem z wisiorkiem, pozornie nie znaczącym nic, a jednak nabierającym znaczenia wraz z upływem kolejnych przypisanych tej historii dni. Bo przecież przynosi wspomnienie – ulotne i mętne w próbie wizualizacji, oprószone widoczną, prawie trzydziestoletnią warstwą przebytej egzystencji. Zagnieżdżone w pięciominutowym spotkaniu, zaszyte w dosłownie kilku słowach – w mało klarownej wypowiedzi, obarczonej niezrozumiałą nastoletnią interpretacją. Krótki epizod sprzed lat, który nieoczekiwanie staje się inauguracją dla najważniejszej życiowej podróży. To Amsterdam staje się przestrzenią wizualną dla tej powieści. Ale nie tylko. To także holenderskie pola kwitnących tulipanów, optycznie zapewniające scenerię nie tylko zachwycającą pięknem i tym samym wyjątkową, ale też treściwą i limitowaną upływem czasu, symbolicznie nawiązującą do regularnie przywoływanego w dialogach motywu afirmacji życia.

Spontaniczna podróż Sebastiana intencjonalnie mierzona jest na przekór znanym turystycznym schematom – zainicjowana oparami świeżo nabytej samotności i eksplorowana sentymentalnym instynktem, szybko dopełnia się barwą nowej znajomości. Wszystko za sprawą napotkanej w hotelu Anouk – kobiety zagubionej w czeluściach własnej tajemnicy, pragnącej też ewidentnie żyć na własnych zasadach, a jednak nieuchronnie stającej się częścią wspólnej historii. Czytelnik poznaje jej smak w sposób niezwykle dogłębny, wkrada się bowiem w intensywne przemyślenia bohaterów i zanurza się dzielnie w odmętach płynącego z nich marazmu. To zastosowana przez autora ekspozycja wypowiedzi, pozwala na tak przejmujące doznania – konkretyzując nieco, narracja pierwszoosobowa, prezentowana naprzemiennie przez obie kreacje. I chociaż opowieść ta ugruntowana jest na łamach wyczuwalnej przewidywalności, uczucia na tym nie tracą. Może nawet zyskują – pewna oczywistość zdarzeń pozwala przecież skupić się właśnie na emocjach, na niesprawiedliwości, także na bezsilności, która nie chce zostać nazwana. Czas bohaterowie traktują tu z należytą rozwagą – tak, jakby jutra rzeczywiście nie było...

To już nie jest tradycyjna powieść obyczajowa, to przede wszystkim degustacja dojrzałej wrażliwości – historia przeżarta ulotnością dawnej tajemnicy, foremnie nasączona smutkiem, bólem i przeszywającą samotnością, jednocześnie piękna, delikatna i zaskakująco kameralna, świadomie dopełniona zmysłem soczystej intymności. Tomasz Kieres z premedytacją odwraca się też od zbędnej nachalności, fabularnie nigdzie się nie śpieszy, ilustruje swój przekaz zatrważającą, aczkolwiek szczerą i potrzebną przewidywalnością. I umyślnie koncentruje się na ludzkich emocjach – na potrzebie bliskości i afirmatywnym przeżywaniu dnia, na bolesnej rozpaczy i desperackiej wręcz sile bezradności.
_____
Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Flow.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Twoją opinię :) Każdy komentarz jest dla mnie wartościowy i pozwala mi się stale rozwijać. Pozdrawiam i zapraszam jak najczęściej.

PATRONAT MEDIALNY

Copyright © 2016 Mozaika Literacka , Blogger