„ODRODZENIE DZIKICH KWIATÓW” – MICALEA SMELTZER | Fabularnie skażona przygniatającą traumą…
Trauma zawsze sieje bezgraniczne spustoszenie. Emocjonalnie często niewidoczna gołym okiem, wdziera się w ludzką duszę i swą charakterną niszczycielską siłą, wyżera ochłapy utartej normalności. Pozostawia jedynie głuchą bezradność, dotkliwie przypominającą się każdego kolejnego dnia. I właśnie tak przejmująca aura panuje na progu powieści Odrodzenie dzikich kwiatów – to powieść jawnie zanurzona w niewyobrażalnym bólu, jednocześnie piękna, zmysłowa i poruszająca.
Micalea Smeltzer ponownie wdziera się w dwie znajome już wrażliwości. Oddając głos swoim bohaterom, pozwala odbiorcy spacerować nie tylko po ich roztrzęsionych myślach, ale także po uczuciach i wciąż tlących się emocjach związanych z fragmentem namiętnej przecież przeszłości. Narracja pierwszoosobowa okazuje się tu strzałem w dziesiątkę – to właśnie w niej czają się demony brutalnej przeszłości, to w niej zaszyte zostają pozornie zapomniane pragnienia. Czytelnik wkrada się w ten przykurzony czasem smutek i przemierzając naprzemiennie dawkowane perspektywy, dostrzega kilka zmian w kreacjach najważniejszych postaci. Bo przecież od Wytrwałości dzikich kwiatów minęło już sześć lat – sześć lat rozłąki wymuszonej nieodwracalną tragedią.
Salem wraca do rodzinnego miasteczka w roli mamy, próbującej zapewnić córeczce cudowne dzieciństwo, jednocześnie kobiety zatroskanej i zauważalnie przygnębionej nieubłaganą ulotnością ludzkiego życia. Powrót dawnego uczucia to dla niej bezsprzecznie miażdżące zaskoczenie, ale też inscenizacyjna szansa na rozjaśnienie zachmurzonego w jej duszy słońca. Postawa Thayera także naznaczona zostaje zmianą – po dawnym gburze nie ma już wizualnego śladu, pozostaje jedynie słodka zadziorność i potrzeba naprawienia niechcianej szkody. Ta relacja zbudowana jest wyraźnie na fundamencie dramatycznych przeciwności losu, a jednak nadal sprawia wrażenie wyjątkowej, upojnej i odważnej. I chociaż w tym spektaklu sceny erotyczne schodzą raczej na drugi plan, każą wręcz na siebie czekać, niewątpliwie stają się euforyczną wisienką na scenicznym torcie. Tym razem autorka stawia na więcej fabularnej słodyczy, ewidentnie chce przygasić dojmującą rozpacz, ale równolegle przedziera się przez mocno wzruszające obszary, żywiąc wyobraźnię nieuleczalną chorobą, stratą, tęsknotą, skrawkami depresji, gdzieś ukradkiem przypominając także naruszone obszerniej w pierwszym tomie motywy przemocy domowej i uzależnienia. Tu miejsce na emocjonalną delikatność, zdaje się zatem świadomie wyważone.
Historia nasączona namiętnością dwóch poharatanych serc – fabularnie skażona przygniatającą traumą, tragedią wręcz niewyobrażalną, a jednak fascynująca, rozkoszna i zmysłowa. Micalea Smeltzer wycisza intymności bohaterów na sześć znamiennych lat, aby ponownie zaaranżować gest odurzających doznań. Odrodzenie dzikich kwiatów niepodważalnie przynosi potrzebne ukojenie – staje się zatem pokazem ekspresyjnej walki o miłość, ale nie zostaje pozbawione scenicznych wzruszeń. Tu łzy żarliwie dopominają się o swoje, utrwalając kruchość życia i jednocześnie eksponując wrażliwość samego czytelnika.
_____
Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Niegrzeczne Książki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twoją opinię :) Każdy komentarz jest dla mnie wartościowy i pozwala mi się stale rozwijać. Pozdrawiam i zapraszam jak najczęściej.