„CUKIER NA DUSZY” – MARCIN GRZELAK | Świadectwo obezwładniającego poczucia niesprawiedliwości

To nie była łatwa dekada. Przepełniona jawnie ulewającym się niezrozumieniem. Pozbawiona wizerunkowej harmonii, jakby chwiejna i mentalnie rozdarta, ewidentnie przytłoczona nadmiarem panoszących się wielkich przemian, w słowach obecnych, głęboko utrwalonych już wspomnień, wręcz skrępowana więzami ludzkiej naiwności. W przeżyciach ówczesnej jednostki nierzadko trudna i życiowo pogubiona. W zwyczajności bohatera Cukru na duszy nasączona smutkiem i spisana samotnością, fizykalnie definitywna. W refleksji pochłoniętego powieścią Grzelaka czytelnika smutna i przerażająca. Rzeczywistość lat dziewięćdziesiątych.

A wszystko zaczyna się od wyrzuconego na brzeg jeziora ciała – namacalnie drętwego i dziwnie zgaszonego, z twarzą wykrzywioną latami duszonego krzyku, tak niespodziewanie dla wszystkich martwego. Ciała wyniszczonego tragedią. Rozdzierającą traumą, która w zapisie szokującej intymności, zwyczajnie domaga się prawdy. I łaknie sprawiedliwości. Ta potrzebuje jednak czasu i świadomej koncentracji – wymaga wejścia w otchłanie mocno niepokojącej narracji, częściowo tradycyjnej, a jednak skomponowanej wspólnie z przeważającą nad nią męską wypowiedzią pierwszoosobową. Niecodzienną, scenicznie bowiem wieloosobową, a jednak sukcesywnie budującą trudną do wychwycenia nić fabularną – momentami przeźroczystą, jakby umyślnie odzierającą życiorys młodego chłopaka z przypisanych mu barw, skupiającą się na fragmentach głuchej egzystencji. Na epizodach czasami przyziemnych, czasami nadzwyczaj ważnych, z pewnością jednak obrazowo zapadających w pamięci – w pamięci niejakiego Stefana, ale też w myślach samego odbiorcy. We wspomnieniach człowieka doświadczonego obranym przez autora wystrojem – świadomego portretu zaaranżowanych tu wiarygodnie lat dziewięćdziesiątych.

Ta zmagająca się z trudami transformacji scenografia współgra idealnie z osobowością wykreowanego bohatera – przyjaciela do rozmów, do odtwarzania najbliższych czyjemuś sercu ról. Do ożywiania najbardziej bolesnej tęsknoty. Gdzieś w tle, a jednak na głównej scenie, trwają jednocześnie wojny bezwzględnych gangów, znikają wciągane do nozdrzy prochy, kształtuje się także historia Dżonego. Chłopaka tak nijakiego, jak tylko nijakim optycznie można być, wyciszonego i pozornie niewidocznego, może nawet zdziwaczałego, a jednak tworzącego stały element ulicznej codzienności. Teraz jednak gotowego zwizualizować swoją definicję w oczach innych. Każde miasto ma swojego Dżonego – każde miasto tuszuje bowiem tłumem przeszywającą samotność. Marcin Grzelak zdaje się potwierdzać to notorycznie, nieprzerwanie argumentuje też zainicjowany w swym debiucie unikalny styl językowy – nieprzeciętny i wieloznaczny, znamiennie pogłębiający wrastające w duszę doznania…

Tu rzeczywistość staje się mglista i niewidoczna, zatarta jakby chmurą fabularnego złudzenia – otwiera się na czytelnika w aforyzmie jego własnej wrażliwości, zamykając go szczelnie w niejednoznacznej drodze do wstrząsającej prawdy. Bo przecież Cukier na duszy to historia człowieka zanurzonego w oparach rozdzierającej samotności – człowieka nijakiego i pozornie bezwartościowego, a jednak spragnionego własnej tożsamości i tym samym głodnego przysługujących mu wartości. To także stadium wymuszonej traumą nienawiści i świadectwo obezwładniającego poczucia niesprawiedliwości. Powieść w moim odczuciu nieoczywista i wymagająca świadomej interpretacji – przejmująca enigmatyczną goryczą, stylistycznie natomiast spisana na najwyższym poziomie.
_____ 
Współpraca reklamowa z Wydawnictwem LIRA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Twoją opinię :) Każdy komentarz jest dla mnie wartościowy i pozwala mi się stale rozwijać. Pozdrawiam i zapraszam jak najczęściej.

PATRONAT MEDIALNY

Copyright © 2016 Mozaika Literacka , Blogger